Kiedy śpiewam Requiem, jestem bliżej Boga
O dziadku, mistycyzmie
i operze
z Dominiką Zamarą,
światowej sławy
sopranistką,
rozmawia
AGNIESZKA BOKRZYCKA
„Nowe Życie”
Zdaniem Dominiki Zamary muzyka
jest łącznikiem pomiędzy dwoma
światami – doczesnym i wiecznym
STUDIO MIGAFKA
Agnieszka Bokrzycka: Kiedyś dziewczyna z Wrocławia. Dziś diwa brylująca na światowych scenach operowych. Jak się osiąga taki sukces?
Dominika Zamara: Dziękuję bardzo za te ciepłe słowa. Na pewno trzeba się urodzić z głosem. Jeżeli nie ma talentu, to nie da się nic stworzyć. Musi więc być dar z niebios. Potem lata wytężonej pracy, poświęceń, całkowitego oddania się sztuce. Sztuka musi być priorytetem.
Stając przed wyborem – sztuka czy coś innego – ja zawsze wybierałam sztukę. Robiłam to kosztem życia prywatnego.
Totalnie oddałam się śpiewowi.
Było to poświęcenie absolutne. Na pewno bardzo pomogło mi stypendium w konserwatorium we Włoszech. Otworzyło mnie wokalnie. Poznałam tam wspaniałych dyrygentów z La Scali, od których się bardzo dużo nauczyłam.
Świętej pamięci maestro Enrico De Mori, dyrygent, który był też pianistą Marii Callas, udzielał mi lekcji, nawet darmowych, on uwierzył we mnie. Czyli głos, praca i też trochę szczęścia, aby znaleźć na drodze odpowiednich ludzi, którzy uwierzą w ciebie, którzy bezinteresownie pokochają twój głos i dadzą ci szansę. Jednak należy pamiętać, że my sami jesteśmy kreatorami naszego losu, oprócz tego, że istnieje oczywiście Pan Bóg i siła wyższa, ale bardzo dużo zależy od nas samych.
Chciałabym cofnąć się w czasie. Ma pani 6 lat. Siedzi w kościele i słucha grającego na organach dziadka. O czym Pani wtedy marzy?
Rzeczywiście mój kochany dziadek Stanisław, już świętej pamięci, rozkochał mnie w sztuce. On był jedynym muzykiem w mojej rodzinie – był wspaniałym organistą. Oprócz tego, że w kościele, to także w domu grał na organach. Był też moim pierwszym nauczycielem gry na fortepianie. Jak go słuchałam, to marzyłam, żeby to był mój świat. Od samego początku to był mój wybór. Wiedziałam, że to jest to, co kocham. Uważam, że w życiu należy robić to, co się kocha. Bo często ludzie mówią: robię coś, czego nie lubię, biorę pieniądze, ale praca nie daje mi satysfakcji. To błąd. Trzeba za wszelką cenę dążyć do marzeń. Ja od dziecka marzyłam o muzyce.
Jest Pani osobą wierzącą. Czy artyście, który kieruje się w życiu wartościami chrześcijańskimi, jest łatwiej czy trudniej?
Z jednej strony łatwiej, ponieważ duchowość pomaga. Duchowy świat otwiera naszą wrażliwość, pomaga nam w przygotowaniu na przykład partii operowej. Jako osoba wierząca wiem też, że ktoś jest, ktoś wspiera.
Jest Opatrzność, która czuwa podczas podróży, podczas koncertów. Wspiera w tym okrutnym artystycznym świecie, bo jest to okrutny świat, w którym panuje prawo dżungli. Ale z drugiej strony nie jest to łatwe, ponieważ my wierzymy w jakieś wartości, a poruszamy się i tworzymy w świecie, który tych wartości nie szanuje, który nimi gardzi.
Są ludzie, którzy dążą za wszelką cenę do kariery. Bez skrupułów. Nie mają żadnej moralności. Normy etyczne nie istnieją. Zauważyłam to niestety na całym świecie.
Czy musiała Pani ze względów etycznych zrezygnować z realizacji jakiegoś projektu, bo obrażał Pani uczucia czy godził w wartości, które Pani wyznaje?
Nie. Na szczęście nie. Wiem, że teraz jest taka tendencja. Niestety. Słyszałam, że są takie bardzo wulgarne realizacje. Jest to niezgodne z moimi wartościami. Sztuka musi być piękna, musi przedstawiać emocje dobre, pozytywne, czasami oczywiście dramatyczne czy ekstremalne, jednak musi być to katharsis. Nie można przekraczać pewnych granic, nie można prowokować dla samej prowokacji, bo to nie ma sensu. Na szczęście we Włoszech, gdzie głównie pracuję, jest konserwatywne środowisko i nie ma takich obrazoburczych realizacji. Widzę, że w Polsce są takie tendencje, wyznacza się takie trendy. Nie jest to pozytywny aspekt. Ja sama wyznaję pewne wartości i nigdy nie poszłam na kompromis.
Jest Pani artystą Watykanu. Co to znaczy?
Francuski kardynał Gervais zaprosił mnie do współpracy z Fundacją Tota Pulchra. Jest to fundacja watykańska zajmująca się głównie kulturą. Należę do grona ich artystów. Jako śpiewaczka reprezentuję tę fundację. Koncertuję dla niej w Watykanie i w Rzymie, czasami też na całym świecie.
Koncert w Dallas
ZDJĘCIA Z ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY
Śpiew operowy ma w sobie dużo mistycyzmu. Czy może Pani wskazać dzieło, w trakcie którego wykonywania czuje Pani, że przekracza przestrzeń sceniczną?
Ostatnio śpiewałam Requiem Mozarta w Mediolanie ze znakomitą orkiestrą pod dyrekcją maestro Alda Bernardi. Rzeczywiście jest niezwykły mistycyzm w tym dziele. Już jak ćwiczyłam je, to czułam, że jestem bliżej Boga, bliżej sacrum. Jest to ostatnie dzieło Mozarta, komponując je, przeczuwał swoją śmierć, był blisko drugiego świata. I my artyści, śpiewając takie dzieło, wyczuwamy, że przekraczamy pewne bariery doczesności i wkraczamy w świat metafizyczny.
Takie same doznania towarzyszyły mi, gdy śpiewałam Stabat Mater Pergolesiego. To także wybitny geniusz. Żył bardzo krótko, zaledwie 26 lat. Paradoksalnie wcześniej tworzył opera buffa, czyli opery komiczne. Pod koniec życia napisał Stabat Mater i w tym dziele odczuwa się nadprzyrodzoność.
Niedawno śpiewałam je we Florencji. Śpiewając, po prostu „odleciałam”, byłam w innym świecie. Jest to dla mnie dowód na to, że istnieje świat duchowy, że istnieje Bóg. Muzyka jest łącznikiem pomiędzy dwoma światami – doczesnym i wiecznym. Często jest tak, że dzieła sakralne kompozytorzy piszą jako swoje ostatnie. Mówimy tu o Requiem, Te deum, Stabat Mater. Śpiewając je, jestem bliżej Boga. Niełatwo wyrazić to na poziomie słowa.
W jakim repertuarze czuje się Pani najlepiej – klasycznym czy współczesnym? Czy lubi Pani szukać nowych środków artystycznego wyrazu? Występowała Pani z metalowym zespołem Wishing Well. Czy ma Pani jakieś tego typu projekty w planach?
Ostatnio głównie śpiewam klasykę, bo Włochy są konserwatywnym krajem. Tam taki metalowy projekt nie przeszedłby (śmiech). Zdarzyło się, że dla radia nagrałam coś popowego, taką pop operę, ale z orkiestrą symfoniczną, czyli coś à la Bocelli. Najbardziej jednak kocham Mozarta i włoskie bel canto, w tym się najlepiej czuję.
W repertuarze operowym najlepiej się wyrażam, tu mogę pokazać możliwości głosowe. Jest dużo koloratur, jest piękna kantylena, legato, no i włoski język szczególnie pomaga projektować emocje. Bywa, że lubię bawić się muzyką współczesną. Na przykład jakiś czas temu wykonaliśmy w Świdnicy, w kościele Pokoju, „Missa Brevis” Pawła Pudło – mszę znakomitego kompozytora z Warszawy. Ta muzyka jest trochę metafizyczna i trochę mroczna.
Kompozytor przewidział ciekawy skład: kwartet smyczkowy, dwie waltornie, flet, organy ołtarzowe, organy koncertowe, sopran, mezzosopran.
W zeszłym roku w Dallas wykonałam Panufnika Hommage à Chopin.
Bardzo współczesne brzmienie. Czasami lubię takie eksperymentowanie i takie premiery. W pewnym sensie trochę dla zabawy, ale też wykonanie światowego dzieła na jakiejś ważnej scenie to dla mnie prestiż.
Pracowała Pani z wybitnymi dyrygentami, jak wspomniany Enrico De Mori. Proszę opowiedzieć coś o kulisach tej współpracy.
Maestro De Mori, wybitny dyrygent, był osobowością wielkiego formatu.
Na próbach z maestro De Mori była ogromna dyscyplina. Był bardzo wymagający. Czasami wychodziłam z płaczem. Rzucał nutami, krzyczał na nas, nigdy nie pochwalił śpiewaka, choć zawsze byliśmy super przygotowani, bo nikt nie śmiałby być nieprzygotowany na próbie z Maestro. Nigdy nie był zadowolony. Zawsze uważał, że jeszcze można lepiej, więcej, wyżej i tak dalej. Jak po wykonaniu jakiejś opery czy arii powiedział: abbastanza bene, czyli dosyć dobrze, to znaczyło, że było naprawdę wspaniale. Każdy dyrygent na scenie zachowuje się jak „bóg”. Są to ludzie zdeterminowani i władczy. Szczególnie włoska szkoła jest taka. Dyrygent to dyrektor. Ciąży na nim ogromna odpowiedzialność.
Musi zebrać całą orkiestrę, solistów i trzymać wszystkich w ryzach. Wprowadzić dyscyplinę i dyktat. A jednak jest ogromny szacunek do takich dyrygentów.
O współpracy z kim Pani marzy? Z kim chciałaby Pani zaśpiewać?
Bardzo cenię naszego polskiego śpiewaka – Piotra Beczałę. Uważam, że obecnie jest to najlepszy, najwybitniejszy tenor na świecie. Spotkaliśmy się raz w Wiedniu na rozdaniu nagród. Otrzymaliśmy oboje Złotą Sowę, wyróżnienie dla wybitnych Polaków, którzy robią karierę za granicą. Mieliśmy możliwość poznania się. To genialny artysta. Bardzo bym chciała kiedyś z nim zaśpiewać. Jest też kilku dyrygentów włoskich, z którymi chciałabym coś wykonać. Na przykład maestro Riccardo Muti. Marzę, by zaśpiewać pod jego batutą operę Verdiego, specjalizuje się on w twórczości tego kompozytora.
Jest Pani szczupłą blondynką obdarzoną wielkim sopranowym głosem. Jednak Czytelników na pewno ciekawi, czy potrafi Pani zaśpiewać popowo.
Potrafię, ale nie lubię tej estetyki śpiewu, tej maniery w śpiewie. Nie znoszę, jak ktoś śpiewa gardłowo. Są dobrzy śpiewacy popowi. Na przykład świetnie śpiewała Whitney Houston – ona była genialna. Operowała perfekcyjnie przeponą, miała doskonałą technikę wokalną. Tego rodzaju śpiew szanuję i lubię, ale już Céline Dion irytuje mnie – dla mnie ona gardłowo wyciska dźwięk. Ja tego po prostu nie znoszę. Wielu artystów nieprawidłowo śpiewa. By robić to dobrze, musi być talent i technika.
Requiem Mozarta w Mediolnie
ZDJĘCIA Z ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY
Koncert w New Jersey
Wydała Pani płytę z pieśniami Chopina. Czy jeszcze w jakiś sposób promuje Pani polskość i rodzimą kulturę w swojej działalności artystycznej?
Staram się we wszystkie recitale, które mam na świecie, wpleść pieśni Chopina i Moniuszki. Wszyscy znają Chopina z twórczości fortepianowej: dwa koncerty fortepianowe, solowe utwory, ballady, preludia, ale mało kto na świecie wie o tych pieśniach. Nawet profesorowie akademii muzycznych we Włoszech dziwią się: napisał też pieśni? O, to ciekawe. Poprzez tę płytę afirmujemy kulturę i sztukę polską.
Mamy piękną literaturę wokalną polską i trzeba ją promować. Włosi, co jest piękne, są dumni ze swojej kultury i promują ją wszędzie. W Polsce się to zaniedbuje. Pamiętam, że kiedyś chciałam sobie kupić Halkę i Straszny dwór Moniuszki. Poszłam do renomowanego wydawnictwa muzycznego i powiedziano mi, że nie ma, że nie można zdobyć tych nut, że są one już niewydawane. Mam nadzieję, że to się zmieniło. Nie można dopuścić do takiej sytuacji, że narodowy kompozytor nie ma reedycji.
Za czym Pani tęskni, będąc poza granicami kraju?
Za językiem polskim. We Włoszech mieszkam już 12 lat. Często się tak zdarza, że w ogóle nie mam kontaktu z rodzimym językiem. Jak jadę za granicę, to raczej nie śpiewam dla Polonii, głównie przychodzą ludzie z krajów, w których koncertuję. Bardzo brakuje mi języka polskiego na co dzień. Uwielbiam brzmienie naszego języka. Teraz na szczęście intensywnie kursuję między Włochami a Polską i będąc w Ojczyźnie, doceniam te proste aspekty życia, jak język polski, kultura polska, serdeczność polska i wrażliwość polska.
To, jak potrafimy się zjednoczyć w obliczu nieszczęść. Ostatnio zjednoczyła nas śmierć prezydenta Gdańska.
Pamiętam też powódź wiele lat temu we Wrocławiu, to, jak ludzie byli razem i sobie pomagali. To jest piękna cecha narodowa. Tęsknię za tym.
Jak Pani spędza wolny czas? Czy istnieje jakiś świat poza muzyką?
Muzyka to jest 90% mojego czasu, ale uwielbiam góry i naturę. Często podróżuję w polskie Tatry czy włoskie Dolomity. Góry to dla mnie synonim wolności. Natura mnie inspiruje. Jestem też wegetarianką. Szanuję życie, zwierzęta i przyrodę. Moją wielką pasją jest też sztuka. Kocham teatr i malarstwo.
Proszę zdradzić nam swoje plany na przyszłość.
We Włoszech oczywiście opery – w tym roku Napój miłosny Gaetano Donizettiego.
To moja perełka. Uwielbiam Donizettiego i belcanto włoskie, będzie to dla mnie duża satysfakcja. Na pewno Dallas i Stany Zjednoczone. Będą koncerty w Chinach i znowu w tym roku pojawi się Argentyna. Oprócz tego planuję bardzo ważny projekt, przy którym współpracuję z ks. prof. Bogdanem Giemzą. Ksiądz Profesor kocha sztukę i bardzo ją wspiera. Często w Polsce prowadzi moje koncerty.
Robi to znakomicie. Dla uczczenia setnej rocznicy urodzin naszego papieża św. Jana Pawła II planujemy koncerty papieskie. Będziemy je promować w Polsce, ale mam też zaproszenie z Watykanu i Włoch.
Traviata Verdiego we Włoszech, Dominika Zamara w roli Violetty
ZDJĘCIA Z ARCHIWUM DOMINIKI ZAMARY