
ANETA CIESIELSKA
Wrocław
Bardziej ludzki
Należę do tego pokolenia, które do śmierci papieża Jana Pawła II miało jednego, „swojego” Ojca Świętego. Po jego śmierci jakoś papież, choć był obecny w moim życiu i przestrzeni, to już bardziej oddalony. Pamiętam, jak pojechałam zaraz po wybraniu następcy Jana Pawła II na audiencję na plac Świętego Piotra… czułam, jakby kogoś zabrakło. Kilka lat później cieszyłam się, że wybrano „swojego”, bo Franciszek to przecież jezuita, a z nimi jestem zżyta, więc będzie dobrze. Szybko zostałam sprowadzona na ziemię przez innych, a ich opinie o tym, co robił, bardzo mnie smuciły.
Bardzo identyfikowałam się z papieżem Franciszkiem. Czułam, że kogoś takiego właśnie potrzebuje dzisiejszy Kościół. Wzruszyło mnie już jego powitanie „dzień dobry” – to było ludzkie, nie dzielące, nie dystansujące od pierwszych chwil, lecz traktujące równo bez względu na to, czy jesteśmy wierzący, czy nie. To był obraz papieża Franciszka.
Nie bez przyczyny mówi się, że papież Franciszek uczynił Kościół bardziej ludzkim. On pokazał mi obraz Boga czułego i delikatnego, który pochyla się nad każdym człowiekiem i każdego przyjmuje z miłością, który nie ocenia i nie gardzi ludźmi ani się nim nie brzydzi, kiedy rozpada się małżeństwo, kiedy jest ktoś spod znaku tęczy czy wierzy inaczej niż ja. To on przypominał, że nie prawo jest najważniejsze, tylko najistotniejszy jest Bóg, będący Miłością i Miłosierdziem. Jego postawa, tak gorsząca niektórych, była dla mnie pełna Boga, w którego wierzę. Papież bardzo mi pomagał swoją mądrością, z której czerpałam, szczególnie w ostatnim czasie, kiedy nie mogłam się pogodzić z zachowaniem niektórych ludzi i ich zrozumieć. A słowa Ojca Świętego: „Pokora i delikatność nie są cnotami ludzi słabych, lecz mocnych, którzy nie potrzebują źle traktować innych, by czuć się ważnymi”, wciąż brzmią mi w uszach i w sercu… i pozostaną w nim na zawsze. Podobnie jak słowa o Kościele, który nie jest muzeum dla świętych, ale szpitalem dla grzeszników. Takiego Kościoła pragnę i takiego papieża.

