Amerykański Papież
Komentarze po wyborze Ojca Świętego
Motto
Słowa te pochodzą z homilii św. Augustyna dotyczącej Psalmu 127, w której tłumaczył, że chociaż chrześcijan jest wiele i różnimy się od siebie, „w Nim stanowimy jedno”.
Lilia
W górnej części znajduje się błękitne tło, na którym widnieje srebrna lilia – symbol czystości oraz Maryi, podkreślający Jej centralną rolę w podróży Kościoła. Maryja to wzór pokory i oddania się Bogu w pełni.
Święty Augustyn
Na dole, na jasnym tle widnieje zamknięta księga, na której spoczywa serce przeszyte strzałą. Nawiązują one do doświadczenia nawrócenia św. Augustyna, które on sam opisał słowami: „Sagittaveras tu cor meum charitate tua” – „Przebiłeś moje serce swoją miłością”.
Srebrna mitra z trzema złotymi paskami
Paski symbolizują porządek, prawo i magisterium zjednoczone w osobie papieża. Mitra z paliuszem są elementami herbu papieskiego od czasów Benedykta XVI.
Klucze
Dwa klucze, również tradycyjny element herbu, nawiązują do Ewangelii wg św. Mateusza (16, 18-19): „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Opoka] i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.
PATRICK GILGER SJ – jezuita, profesor socjologii na Loyola
University w Chicago, dyrektor McNamara Center for the
Study of Religion. Specjalizuje się w teorii sekularyzacji oraz
postrzeganiu religii w przestrzeni publicznej.
Żyję jeszcze zbyt krótko, by móc to stwierdzić z całą pewnością, ale wierzę, że wybór nowego papieża zawsze budzi wiele emocji. Chwila, gdy ogłoszono, że nowym papieżem jest Benedykt XVI, była tak podniosła, że moje serce drgnęło z przejęcia. A kiedy
z „pokoju łez” wyszedł Jorge Mario Bergoglio – jezuita, tak jak ja – i poprosił nas, żebyśmy się za niego modlili, byłem nie tylko oszołomiony, lecz także dogłębnie wzruszony.
A jednak – choć trudno zaprzeczyć sile tamtych chwil – żadna z nich nie poruszyła mnie do łez. Ani Franciszek, ani Benedykt nie sprawili, że ścisnęło mi się serce, a oczy zaszły łzami. Tymczasem papieżowi Leonowi XIV udało się to zrobić już kilka razy – i to w ciągu zaledwie trzech dni. Ciągle zastanawiam się dlaczego.
Z pewnością jest wiele powodów oraz wiele sensownych wyjaśnień. Tak, wzruszenie przynosi już sama świadomość, że czas sede vacante był trudniejszy, niż przypuszczałem. Teraz odczuwam ulgę, że ktoś ponownie zasiada na tronie św. Piotra. I tak, głęboko poruszają mnie słowa papieża Leona – jego wezwania do pokoju, jego troska o mieszkańców Chiclayo, a także moment, gdy przypomniał o „cichym, lecz nieustępliwym głosie papieża Franciszka”, który błogosławił miastu i światu w wielkanocny
poranek. To wszystko i wiele innych przyczyn mogłoby tłumaczyć moje łzy.
Czuję jednak, że prawdziwy powód mojego wzruszenia jest inny. To coś, czego my, Amerykanie, dotychczas nie potrafiliśmy pojąć, a co Wy, Siostry i Bracia z Polski, rozumiecie od dawna: jak to jest usłyszeć papieża mówiącego językiem Waszego narodu. Jestem poruszony, gdyż po raz pierwszy w życiu Chrystus mówi do mnie z amerykańskim akcentem. I nie chodzi o to, że chcę zawłaszczyć papieża Leona XIV. To nie są łzy zachłanności. Płaczę dlatego, że zrozumiałem to, co Wy wiedzieliście, gdy słuchaliście głosu Jana Pawła II: że Bóg może mówić do nas w każdym języku, nawet z amerykańskim akcentem.
TRICIA C. BRUCE – profesor socjologii w Institute for Advanced Catholic Studies na University of Southern California, prezydent Association for the Sociology
of Religion, dyrektor Springtide Research Institute. Specjalizuje się w socjologii religii i paradygmacie zmian społecznych, ze szczególnym uwzględnieniem międzypokoleniowej ewolucji postaw.
Jako jedna z nielicznych osób ze świata nauk społecznych zaproszonych do udziału w ogólnoświatowych zgromadzeniach Synodu o synodalności uważnie słuchałam słuchającego Kościoła. Tuż obok mnie, w auli synodalnej słuchał również ówczesny kard. Robert Francis Prevost – prostolinijny, skromny, skupiony, autentyczny oraz głęboko wierzący towarzysz. Nie narzucał swojej obecności, a jednak trudno było go nie zapamiętać: wszyscy słuchali go z uwagą, a jego znajomość prawa kanonicznego połączona z duchem misyjnym wzbudzała wśród obradujących niewymuszony podziw. Amerykanin. Ze Stanów Zjednoczonych. Tak jak ja.
Współcześni amerykańscy katolicy to grupa niezwykle różnorodna: podzielona politycznie, zróżnicowana rasowo, rozproszona geograficznie, zmieniająca się z pokolenia na pokolenie. Większość z nich popiera stosowanie antykoncepcji, dopuszczenie kobiet do posługi diakonatu, a także błogosławienie związków osób tej samej płci. Większość nie uczestniczy regularnie w Eucharystii. Większość głosowała na Trumpa.
Jako socjolożka opisywałam próby odnalezienia się w tym zróżnicowaniu, które były podejmowane przez amerykańskich biskupów poprzez tworzenie tzw. parafii personalnych. Rozmawiałam z setkami mężczyzn i kobiet zaangażowanych w życie Kościoła – zarówno duchownych, jak i świeckich. Obserwuję nie tylko napięcia i podziały, przemiany pokoleniowe, lecz także głęboką miłość do Kościoła. Sądzę, że papież Leon XIV również to dostrzega. Amerykański katolicyzm to swoiste laboratorium i papierek lakmusowy – młody Kościół, którego przemiany odzwierciedlają zarówno trud, jak i piękno wiary w nowoczesnym świecie.
Nie wiemy jeszcze, jak papież Leon XIV poprowadzi Kościół powszechny. Wiemy jednak, że on sam jest obywatelem świata: urodzony w Chicago, naturalizowany obywatel Peru, ukształtowany przez Watykan, swobodnie poruszający się między językami i kulturami. Jest uosobieniem „amerykańskiej” opowieści o wierze, wędrówce, ryzyku i tym, co nieprzewidywalne. Żaden katolik samotnie nie stanowi ani nie uniesie całego żywego Kościoła. A jednak mam wrażenie, że my, Amerykanie, bardzo byśmy tego chcieli. Kibicujemy jego pontyfikatowi z dumą, z jaką wspiera się bohatera z rodzinnych stron. Słuchamy. Czekamy. Mamy nadzieję.
MICHAŁ MRACZEK – kapłan archidiecezji wrocławskiej, adiunkt w Katedrze Teologii Pastoralnej Szczegółowej Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, wiceprezes Fundacji Obserwatorium Społeczne.
Specjalizuje się w przemianach religijności i polskim duszpasterstwie na emigracji.
Kiedy po śmierci i pogrzebie papieża Franciszka miało rozpocząć się konklawe, a komentatorzy wskazywali potencjalnych następców mających szansę na wybór na Stolicę Piotrową, towarzyszyło mi pewne pragnienie, a może raczej marzenie: żeby kolejny papież był Amerykaninem. Aby pochodził ze Stanów Zjednoczonych. Nosiłem w sobie głębokie przekonanie, że tamtejszy Kościół lokalny mógłby już wydać Kościołowi powszechnemu Ojca Świętego. Trudno wyrazić wielką radość, która towarzyszyła mi w momencie ogłoszenia wyboru, kiedy z loggii bazyliki św. Piotra padły wyczekiwane słowa „Habemus papam”, a nowo wybranym papieżem okazał się kard. Robert Francis Prevost. W tamtej chwili mogłem doświadczyć, że marzenia się spełniają, ponieważ Leon XIV urodził się właśnie w Ameryce. Dla wielu osób, z którymi kontaktowałem się po ogłoszeniu wyboru, było to duże zaskoczenie, wielu wspominało, że nie spodziewali się, iż kolejny papież będzie pochodził ze Stanów Zjednoczonych.
Skąd moja radość? Przede wszystkim wynika ona z kontaktu z amerykańskim Kościołem katolickim związanego z moją pracą naukową. I chociaż w tym kraju pod względem procentowym najwięcej jest wiernych różnych Kościołów protestanckich, to jednak najliczniejszy pod względem liczby wyznawców jest Kościół katolicki, którego wierni stanowią ponad 20 proc. populacji Stanów Zjednoczonych. To czwarty największy katolicki Kościół lokalny na świecie. Ale nie liczby i procenty są tutaj najważniejsze, lecz to, że w tym Kościele widać ogromny potencjał i dynamizm. Jak zauważa socjolog Tricia C. Bruce, ta wspólnota jest bardzo zróżnicowana i zmaga się z różnymi problemami i wyzwaniami, ale równocześnie to młody Kościół, którego przemiany odzwierciedlają trud i piękno wiary w nowoczesnym świecie.
Patrząc nawet z naszej polskiej perspektywy, nie obawiam się powiedzieć, że jest to Kościół, od którego możemy się wiele nauczyć – przede wszystkim tego, jakie jest miejsce Boga, wiary i religii w pluralistycznym społeczeństwie. Cieszę się, że papież Leon XIV pochodzi z takiego właśnie Kościoła. Cieszę się również z tego, że oprócz doświadczenia Kościoła w Stanach Zjednoczonych ma doświadczenie Kościoła w Peru, w Europie i w tych wszystkich miejscach, w których posługują augustianie, ponieważ przez wiele lat był przeorem generalnym Zakonu Świętego Augustyna. Ufam, że to doświadczenie będzie bardzo ubogacające dla jego misji.
Nie zmienia to faktu, że jest Amerykaninem. Urodzonym w Chicago, którego dzieciństwo, młodość i powołanie kształtowały się właśnie tam. Wszyscy wierni Kościoła w Stanach Zjednoczonych mogą doświadczyć dziś tego, czego my jako Polacy już doświadczyliśmy podczas pontyfikatu św. Jana Pawła II, a co trafnie dostrzega o. Patrick Gilger SJ: papieża mówiącego ich językiem ojczystym. Mam nadzieję, że to doświadczenie dla amerykańskich katolików będzie przynajmniej tak samo ważne, jak dla nas, pamiętających Jana Pawła II. Zasługują na „swojego” Papieża.

