Pułapki wdzięczności, czyli w obronie narzekania

Narzekanie może pomóc w zidentyfikowaniu problemów –
zamiast je ignorować, lepiej poszukać rozwiązań.

MAŁGORZATA TRAWKA

Wrocław

DEPOSITPHOTOS

Nie chcę zaczynać narzekania na narzekanie. Spojrzałabym na nie trochę mniej surowo. W kilku sytuacjach na pewno się ono przydaje.
Po pierwsze: Nawiązanie kontaktu. Rzeczywiście, można próbować inaczej i zamiast mówić: „Jakie ciężkie chmury, ciśnienie chyba słabe”, powiedzieć: yyy… (macie jakiś pomysł?). No właśnie i w tym czasie przechodząca obok nas osoba pójdzie dalej, a my stracimy szansę na podtrzymanie relacji.
Po drugie: Wchodzimy w narzekanie drugiej osoby, a przynajmniej potakujemy kulturalnie głową, aby wyrazić naszą empatię. Cel jest szczytny, intencje mamy czyste. Chcemy być plastrem na zadrapania, a nie posypywać czyjeś rany solą naszego szczęścia. Tym bardziej że zaraz postaramy się podnieść tę osobę na duchu poprzez wymienienie własnych dolegliwości…
Po trzecie: Trzeba dostrzec problem, a nie zamiatać go pod dywan. Sprawę należy nagłośnić, a nuż znajdziemy sprzymierzeńców. Jeśli nie w rozwiązaniu problemu, to przynajmniej w narzekaniu.
Po czwarte: Wyrażając jedynie wdzięczność i zachwyt, wyjdziemy na infantylnych. Nie czytamy wiadomości? Nie wiemy, co się dzieje na świecie? Po prostu nie wypada tak szczerzyć zębów i udawać, że chodzimy po raju.
Po piąte: Ile wspaniałych dzieł sztuki powstało w depresyjnych stanach autorów! Czy van Gogh byłby tak samo wielkim artystą, gdyby czuł się szczęśliwy? Czym by się zajęli młodopolscy twórcy, gdyby nie czerpali z ciemnych stanów ducha? Możliwe, że mając katastroficzną wizję świata i czyniąc bunt fundamentem twórczości, żyje się krócej, ale przynajmniej nikt nie zarzuci artyście konformizmu.
Pewnie wymyśliłabym jeszcze kilka powodów do nienarzekania na narzekanie, ale muszę teraz skończyć. Umówiłam się z koleżanką. Mamy zamiar wspólnie ponarzekać na to, jak słabo wychodzi nam bycie wdzięcznymi.
Po przerwie…
Nasze Trawkowe dzieci słuchają ostatnio audiobooka o mózgu – o budowie tego organu, funkcjach poszczególnych części, wpływie różnych bodźców na jego działanie. Pamiętam, jak usłyszałam w pewnym podcaście z ust psycholog i psychoterapeuty Anny Las-Opolskiej, że po trzech miesiącach praktyki umysł i ciało zaczynają traktować dany nawyk jako „swój”. Bez trzymiesięcznej, konkretnej i codziennej pracy mózg dalej będzie „chodził” utartymi ścieżkami. Szybko sobie wtedy sprawdziłam, że na niektóre rzeczy narzekam dłużej niż trzy miesiące. W zasadzie dzień w dzień od miesięcy. Mój mózg zatem do tego narzekania zdążył się już przyzwyczaić i kiedy przechodzi rano w tryb „wstajemy”, włącza swoją ulubioną melodię. A że brzmi ona fałszywie, męczy ucho i serce, to już inna kwestia. Wzięłam się więc do pracy i zainstalowałam aktualizację oprogramowania. Nowe rozwiązania działały przez dwa miesiące, ale działały! Gdy tylko pojawiły się przeciwności, mózg wrócił do swojego biadolenia. Mimo wszystko te dwa miesiące dały nadzieję, zaczynamy więc pracę na nowo.
Szczypta badań
To, co opisałam na swoim przykładzie, potwierdzają badania. Neurony w mózgu budują sobie drogi, z których potem korzystają, żeby było szybciej i wygodniej. Dlatego narzeka się coraz łatwiej.

NIEUŻYWANE ŚCIEŻKI,
NA PRZYKŁAD
TE ZWIĄZANE
Z WYRAŻANIEM
WDZIĘCZNOŚCI,
ZARASTAJĄ.

Narzekanie powoduje zanikanie neuronów, zmiany w korze przed czołowej, która jest odpowiedzialna za pamięć roboczą, podejmowanie decyzji i regulowanie emocji, a także zmniejszanie się hipokampu odgrywającego ważną rolę w procesie uczenia się i zapamiętywania. (Dzięki słuchaniu z dziećmi audiobooka oswoiłam się trochę z neurobiologią).
Przyznam szczerze, że wiedza o zmianach w mózgu działa na mnie motywująco. Nie chcę również, żeby nasze dzieci przejmowały od nas wzorce narzekania.

Zastanawiam się, co nasze pociechy słyszą mimochodem. Komentarze, oceny, te wszystkie: „o, ludzie!”, „o, matko!”, „rety!” i inne głośne wzdychania. Trzeba przyznać, że dzieci wchodzą w tryb narzekania bardzo łatwo. Mają to poniekąd we krwi, ponieważ w ten sposób komunikują jako maluchy swoje potrzeby. Toteż domowa atmosfera wolna od cumulonimbusów marudzenia, a przeniknięta światłem doceniania i wyrozumiałości jest dla małych malkontentów niezbędna, by zobaczyć, że świat jest jednak piękny. Przy okazji przypomniało mi się jedno z pierwszych zdań naszej córki. Gdy zobaczyła w domu tłustą, wielką, brzęczącą muchę, z trudem wyartykułowała: „Ta mucha… ta mucha… ta mucha jest… piękna!”. W jej głosie naprawdę brzmiał zachwyt!
Bardzo mocno chodzą za mną słowa, żeby o ludziach mówić dobrze albo wcale. Tym bardziej że dzieci mogą nie odróżnić, co jest wymianą informacji, a co niepotrzebną krytyką. Zresztą z tym i dorośli mają problem. Dlatego powyższa zasada to pewna podpowiedź.

CZY NA PEWNO
NIEPOCHLEBNA
UWAGA O KIMŚ
JEST NIEZBĘDNA
I COŚ WNOSI
DO NASZEGO ŻYCIA?

Narzekanie na innych jest już, niestety, gorszą odmianą tej przypadłości. Albo narzekanie na siebie! Tu dopiero wielu osiąga mistrzostwo! O, właśnie! Chcecie wiedzieć, jak nam poszło narzekanie na bycie za mało wdzięcznymi?
Spotkanie z Kasią
Jak wielkie było moje zdziwienie (uwierzcie mi, to nie było zaplanowane), kiedy Kasia powiedziała mi o temacie ostatniego spotkania kręgu kobiet, na który uczęszcza. Była nim wdzięczność!
Nasze skupienie na tym, czego nam brakuje, jest wodą na młyn narzekania. Kasia chce się uczyć czegoś innego. „Może z tego naszego braku urodzi się jakieś większe dobro?” – zastanawia się. Nasza rozmowa odbywa się przy ziemi. Szukamy pierścionka zaręczynowego, który – jestem o tym święcie przekonana – spadł mi gdzieś na szary żwirek. Ale nie narzekam. Mam wyjątkowy pokój w sercu.
Kasia przyznaje: „Mam krytyka wewnętrznego, który mi mówi: «Ogólnie poniżej zera». Zapętlamy się w tym, zamiast to przerwać i skupić się na pozytywnych rzeczach. Kiedyś słyszałam taką radę: «Kiedy pojawia się negatywna myśl o mężu, ponieważ coś cię w nim zirytowało, to w tej samej minucie staraj się znaleźć pięć innych rzeczy pozytywnych, bo przecież pokochałaś go, wybrałaś go sobie, coś cię w nim zachwyciło». I to jest! To się wydaje proste, kiedy się słucha, a z wykonaniem i z emocjami jest trudniejsze. Trzeba się takiego podejścia uczyć, przestawiać swoje myślenie i swój mózg, zamieniać tę opaskę miliardy razy dziennie”.
Kasia odwołuje się tu do popularnej metody walki z narzekaniem, czyli do noszenia bransoletki na ręce i przekładania jej na drugą, kiedy tylko złapiemy się na narzekaniu. „Nosisz?” – pytam. „Czasami. Ale nie może być za ciasna, bo jeszcze bym dobrze nie założyła na jedną stronę, a już musiałabym ściągać” – śmieje się. – „Ale to jest dobra metoda, ponieważ dużo uświadamia. To taki wskaźnik, jak pozbywamy się egoizmu, jak potrafimy służyć. Ten egoizm często wygrywa, ale jest coraz lepiej”.
Wspomina też, że lubi słuchać utworu Wdzięczność chrześcijańskiej wokalistki i multiinstrumentalistki anMari (pseudonim Anny Prasek). „Bardzo polecam. Ja się modlę jej piosenkami. I od razu czuję wdzięczność za tę dziewczynę. Mam w sobie wdzięczność za tych wszystkich ludzi wokoło, że mamy te podcasty, tę wiedzę, że mamy proboszcza, który modli się za małżeństwa i za parafian, wdzięczność za moją służbę w domu, za męża, który jest po mojej stronie. Kiedy się spotykam z koleżankami, to nie narzekam na męża. A gdy moje koleżanki narzekają na swoich, to uczę je, że tak nie można, że mają szukać dobrych stron w swoich mężach, oni nie są tacy źli”.
A pierścionek zaręczynowy się znalazł. Bez narzekania.