KS ANDRZEJ DRAGUŁA

Zielona Góra

Samarytanin bez peleryny

Pracując nad komentarzem do przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, uświadomiłem sobie, że nie zostawiła ona zbyt wielu śladów w literaturze. W sztuce, w malarstwie, owszem – choćby Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta, znajdujący się w Krakowie. Z polskiej poezji właściwie jedynym przykładem może być Fraszka Cypriana Kamila Norwida ze słynną frazą: „Dewocja tylko tego nie postrzegła / Że za kościołem człowiek o ratunek woła”.
Ale znalazłem napisany przez Henry’ego Lawsona (1867–1922) wiersz, który mnie urzekł. Utwór The Good Samaritan (Dobry Samarytanin) jest rodzajem apokryfu. W przypowieści (Łk 10, 25-37) mężczyzna występuje jako „pewien Samarytanin”, o którym – prócz tego, że był „w podróży” – niczego nie wiemy. Lawson próbuje go „uczłowieczyć” – nadać mu twarz, przeszłość. Kim więc mógł być tytułowy bohater przypowieści? Autor przyznaje, że nigdy nie wyobrażał go sobie „jako grubego, wesołego człowieka”. Przeciwnie, jako „smutnego, wychudłego mężczyznę, któremu trudno było żyć”. Opisując Samarytanina, wskazuje na człowieka o słabej kondycji finansowej i życiowym znużeniu: jego oczy „były zmęczone suszą”, włosy – „szare jak żelazo”, zakurzona szata „zapewne była łatana”, turban „był podarty, lecz starannie zszyty”, a podeszwy sandałów były starte od przemierzonych kilometrów.
W tej poetyckiej wersji Samarytanin nie ma w sobie nic z bohatera. To, co go wyróżnia, to zwykła przyzwoitość, która zresztą nie zawsze się opłaca: „Był uczciwym człowiekiem, którego inni nazywali naiwnym / śmiejąc się za jego plecami”. Poeta nie boi się nawet nazwać go głupcem, który mógłby dobrze prosperować, gdyby tylko chciał, lecz zamiast robić karierę „był kimś, kto nigdy nie potrafił / przejść obojętnie obok”. To „odbrązowienie” idzie jeszcze dalej. To człowiek jak wszyscy: „Pił, walczył, kochał i szalał / w młodości, jak wielu przed nim”. „Nie zdziwiłbym się, gdybym usłyszał / że trafił kiedyś do więzienia” – konstatuje poeta. Samarytanin prowadził życie ciche i uśpione. Kiedy podążał z Jerozolimy do Jerycha, szedł zamyślony, „I może był zadłużony / może rozstał się z żoną”. Taki właśnie człowiek, żaden bohater, raczej ktoś „z twarzy podobny zupełnie do nikogo”, ale zauważywszy innego człowieka leżącego na poboczu drogi, podchodzi do niego, opatruje mu rany, zawozi do gospody, tam go pielęgnuje i jeszcze płaci z góry za dalszą opiekę. Wiersz kończy się optymistyczną puentą. Poeta zapewnia: „Lecz on żyje zawsze, / I ten wychudły, dobry Samarytanin / Jest dziś wśród nas. / Przechadza się ulicami miast / Niezauważony i nieznany”. Ostateczna konkluzja jest pełna nadziei: „będzie żył, gdy narody upadną”. To „uczłowieczenie” miłosiernego Samarytanina bardzo mi się podoba. Ewangeliczne bohaterstwo jest przecież dostępne dla wszystkich, a nie każdy superbohater nosi pelerynę.