Przebaczenie to proces

Przebaczenie rozpoczyna akt woli, często wbrew negatywnym emocjom i bez względu
na postawę winowajcy. Otwiera ono drogę do pojednania, czyli odbudowania relacji.
To wymaga jednak zaangażowania obu stron.

MARIA WANKE-JERIE

Wrocław

DEPOSITPHOTOS

Słowa rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja: „Kochamy ludzi za dobro, które im wyświadczyliśmy, a nienawidzimy za zło, które im wyrządziliśmy”, w pierwszym momencie szokują, ale po chwili namysłu można dojść do wniosku, że są niezwykle trafnym spostrzeżeniem. Prawidłowość ujęta w przytoczonej sentencji jest powszechna. Rodzice kochają swoje dzieci, bo ich wychowanie wymaga poświęceń. I to rodzi miłość. Znam wiele przykładów osłabienia więzi, ochłodzenia uczuć, gdy matkę przy opiece nad dzieckiem wyręcza babcia. Dlatego też bardziej niż dzieci zdrowe rodzice kochają te chore, a zwłaszcza niepełnosprawne, ponieważ one wymagają więcej poświęceń. Reguła ta dotyczy nie tylko najbliższej rodziny, lecz także dalszych krewnych, przyjaciół i znajomych. Gdy komuś wyświadczyliśmy dobro, staje się on nam przez to bliski. Nieraz doznałam tego, że najbardziej mogłam liczyć na pomoc nie tych, którzy cokolwiek mi zawdzięczali, ale przeciwnie, najczęściej gotowi do pomocy byli ci, którzy okazali mi kiedyś dobroć.
A jak jest ze złem? Zacznę od przykładu z literatury. W Sienkiewiczowskim Quo vadis występuje drugoplanowa postać: Chilon Chilonides – filozof, człowiek inteligentny, ale i podstępny, podejrzliwy i zakłamany. Oszust. Nie znosi Glaukusa – człowieka, któremu kiedyś strasznie zaszkodził, pozbawił go majątku i rodziny. Nienawidzi go i dalej krzywdzi, choć ten mu wybaczył.

Paradoks, ale prosty do wyjaśnienia. Gdy ktoś wyrządzi krzywdę, chcąc uspokoić swoje sumienie, przypisuje najgorsze cechy swojej ofierze, wszystko interpretuje na jej niekorzyść, ponieważ sam broni się przed wyrzutami sumienia. Skrzywdził i dlatego nienawidzi, i… dalej krzywdzi. Nienawidzi za zło, które sam uczynił, broniąc się rozpaczliwie przed wyrzutami sumienia.
Wiele razy w życiu tego doznałam. Często byłam indagowana, dlaczego ten, komu wyświadczyłam wiele przysług, tak źle mnie traktuje. W tych pytaniach było poszukiwanie jakiegoś drugiego dna, nieznanej historii, ukrytych powodów. A sprawa zawsze była prosta. Krzywdzi, bo kiedyś skrzywdził. Ten pozorny paradoks można obserwować nierzadko na salach sądowych podczas rozpraw rozwodowych. Nienawiść przejawia najczęściej strona, która skrzywdziła współmałżonka. Tłumione wyrzuty sumienia? Zapewne.
Czy można sobie wyobrazić wyrwanie z tego błędnego koła? Jeśli prawdą jest, że ludzie kochają tych, którym wyświadczyli dobro, to może pozwolić, aby nasz krzywdziciel coś dobrego dla nas uczynił? Może nawet go o to poprosić? Wiem, jak trudno przyjąć cokolwiek z rąk kogoś, kto nas skrzywdził. To jest psychologicznie trudniejsze od wybaczenia. Sama mam z tym problem. A może gotowość przyjęcia przysługi z rąk kogoś, kto skrzywdził, jest dopiero prawdziwym wybaczeniem? Albo przynajmniej najtrudniejszym zwieńczeniem przebaczenia? Może właśnie od tego zacząć pojednanie?