MAŁŻEŃSTWO (NIE)DOSKONAŁE
Troska o wzajemną wrażliwość
Wrażliwość i wynikająca z niej empatia są nieodzowne przy budowaniu jakiejkolwiek
relacji, szczególnie małżeńskiej i rodzinnej.
ANNA I OLGIERD UNOLDOWIE
Wrocław

DEPOSITPHOTOS
Na szczęście powódź, która tak boleśnie dotknęła wielu regionów południa Polski, w tym mieszkańców Dolnego Śląska, jest już za nami. Niektórzy z nas ucierpieli bezpośrednio, inni doświadczyli lęku, obawy i bezradności. W tej tragedii jakimś światłem i nadzieją były niezwykła solidarność i wrażliwość, które ten dramat w nas wyzwolił. Nawet nie ma potrzeby wymieniać tych wszystkich gestów życzliwości, którymi umieliśmy się nawzajem obdarzyć, tych spontanicznych wyjazdów do najbardziej potrzebujących, wysłanych paczek z brakującymi powodzianom produktami, mniejszych i większych wpłat na konta instytucji niosących ratunek. Nie sposób nie wspomnieć o zanoszonej przez wielu gorącej modlitwie wspierającej poszkodowanych i tych, którzy szli im z pomocą.
Ta wzajemna wrażliwość jest nieodzownym elementem bycia razem. Gdy jej braknie albo słabnie, życie ze sobą staje się trudne, nieznośne, czasami wręcz niemożliwe. Dotyczy to każdej wspólnoty, a szczególnie tej najmniejszej, którą tworzą małżeństwo i rodzina. Nie tyle dlatego, że dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby osób, ile raczej z tego powodu, że więzi, które nas łączą, są – a przynajmniej powinny być – najmocniejsze. A tam, gdzie jesteśmy blisko, bardzo blisko siebie, nietrudno o niezrozumienie i zranienie. Bliskość, którą tworzymy, żeby nie powiedzieć wprost – miłość, jest niezwykle nieodporna na wszelkie oznaki braku wrażliwości, empatii i uważności. To, co dzieje się niedobrego w relacjach ze znajomymi, dalekimi krewnymi, osobami, z którymi nie łączy nas jakaś głębsza zażyłość, może co najwyżej zaboleć, natomiast w relacji z małżonkiem, dzieckiem, rodzicem, ale też i przyjacielem może głęboko zranić. Nikt z nas nie ma na tyle grubej skóry, by w takiej trudnej sytuacji móc powiedzieć, że to go nie dotyczy (a właściwie: dotyka), a jeżeli tak twierdzi, to raczej nie umie lub po prostu nie chce dzielić się swoim bólem.
W jakimś sensie jesteśmy bezbronni wobec najbliższych i w konsekwencji narażeni na zranienia, ale właśnie dopiero ta bezbronność i pełne otwarcie na drugiego, na inność i słabość, którą ze sobą niesie, daje szansę na prawdziwe i głębokie relacje.
Tym, co może nas uchronić od bólu i zranienia w relacji, jest właśnie wzajemna wrażliwość, empatia i uważność. To swego rodzaju cnota, której tak naprawdę uczymy się dopiero w relacji: jak być w ciągłej gotowości wychodzenia naprzeciw, dostrzegania potrzeb bliskiej mi osoby, jej stanu psychicznego, fizycznego i emocjonalnego. Święty Paweł miał rację, kiedy pisał, że „miłość nie szuka swego”. Za tym stoi współodczuwanie i uważność, co tym konkretnym słowem, gestem czy wyrazem twarzy ktoś mi chce powiedzieć. Dzielenie się swoim życiem, mówienie wprost o tym, co domaga się troski innych, jest trudną sztuką. Dużo prościej zacząć od nazywania swoich emocji. Emocje (czy też uczucia, nie wchodząc tutaj w różnice między nimi) są bowiem najprostszym i najbardziej naturalnym sposobem komunikowania swoich potrzeb. Wzajemna wrażliwość powinna zaczynać się od spokojnego odczytywania tego, co za moimi i twoimi uczuciami stoi. Spokojnego, bo mającego na uwadze proste spostrzeżenie, że nie ma uczuć gorszych i lepszych, złych czy dobrych, a co najwyżej mogą być one przyjemne lub nieprzyjemne. Uczucia bowiem nie mają wartości moralnej, są naturalną i czasami bezwiedną reakcją na jakieś zdarzenie, ludzi czy otaczającą nas rzeczywistość. Ta wrażliwość na drugą osobę i wsłuchiwanie się w siebie nawzajem może prowadzić do odkrywania tego, co za moją – być może trudną dla mnie – reakcją tak naprawdę się kryje, i że może nieoczekiwany gniew jest w istocie wyrażeniem lęku o zagrożoną potrzebę bezpieczeństwa.
Czasami wystarczy naprawdę niewiele, by zbudować mocną i trwałą więź. Warto więc zacząć od troski o wzajemną wrażliwość.