Zmieniło się wszystko

O wspomnieniach
z 1997 r., ochronie
przeciwpowodziowej
w dorzeczu Odry i Wisły
oraz bezpieczeństwie
naszego regionu
z prof. Januszem Zaleskim
rozmawia
JUSTYNA JANUS-KONARSKA
Wrocław

Wizyta prof. Zaleskiego w miejscu
przerwania wału na Białej
Głuchołaskiej, 29 września 2024 r.
ARCHIWUM JANUSZA ZALESKIEGO
Justyna Janus-Konarska: Powodziowa tragedia ostatnich dni rozbudziła w nas wspomnienia z 1997 r. Które z nich są najważniejsze dla Pana Profesora?
Profesor Janusz Zaleski: Najważniejsza jest dla mnie kwestia ogromu zniszczeń i nieszczęścia ludzi, przede wszystkim osób starszych mieszkających we Wrocławiu i na obszarach wiejskich. Pamiętam, jak w pewnym domu koło Wołowa woda stała dwa–trzy tygodnie, a ludzie byli kompletnie bezsilni i przyjmowali wszystko bez słowa, nie mając już siły krzyczeć.
Drugim ważnym tematem jest nasza bezradność wobec żywiołu. Ta woda w 1997 r. rosła, rosła i rosła, a my niewiele mogliśmy z tym zrobić. Do tego doszła jeszcze tendencyjność mediów w relacjonowaniu tragedii. Dziś mamy medialną polaryzację. Wtedy media były równie wściekłe jak społeczeństwo wobec niemocy państwa i skali nieszczęścia oraz kreowały czarno-biały obraz rzeczywistości bez transmisji z obrad sztabu.
Tym razem Wrocław ocalał, choć stan wody w rzekach był bardzo wysoki. Co się zmieniło od 1997 r.?
Zmieniło się tak naprawdę wszystko. Nie tylko wybudowany został zbiornik Racibórz, który o połowę ściął falę powodziową z Czech. Dokonaliśmy też istotnych modernizacji wrocławskiego węzła wodnego, dzięki czemu nie musieliśmy otwierać przerzutu do Widawy. Pomimo wysokiej wody wszystkie wały tym razem wytrzymały, a to również efekt dwudziestu kilku lat podnoszenia ich i modernizacji ich stanu.
Niestety, nie dokończyliśmy podobnej operacji w Kotlinie Kłodzkiej i w zlewni Nysy Kłodzkiej, co spowodowało katastrofę porównywalną do 1997 r., zwłaszcza w Stroniu Śląskim i Lądku-Zdroju.
Zbiornik Racibórz spisał się doskonale. Jakie są dalsze plany rozbudowy zbiorników tu, na Dolnym Śląsku?
Na powódź najlepsze są zbiorniki suche, które zatrzymują najwięcej wody. Dodatkowo mają taką zaletę, że woda jest w nich raz na dwadzieścia czy dziesięć lat, a na co dzień są to tereny zielone, rekreacyjne lub rolnicze – jak w Raciborzu.
Z powodu suszy są nam również potrzebne zbiorniki wielofunkcyjne, które mają rezerwę powodziową, ale i sporo wody zmagazynowanej do zasilania rzek poniżej tych zbiorników. Musimy też odsuwać ludzi od rzeki. Kluczowe jest poszukiwanie rozwiązań najmniej kosztownych społecznie.
W Kotlinie Kłodzkiej mieliśmy kilka suchych zbiorników poniemieckich, m.in. w Stroniu Śląskim. Zbiornik ten jednak nie wytrzymał tak dużej ilości wody przelewającej się przez koronę, co pogłębiło katastrofę, zwielokrotnioną na Białej Lądeckiej.
Do tej pory udało nam się wybudować cztery nowe suche zbiorniki, które bardzo dobrze pracowały podczas tej powodzi. Przykładem jest stworzony według nowej technologii zbiornik w Krosnowicach.
W 2018 r. powstało studium kontynuowania lokalizacji zbiorników suchych w Kotlinie Kłodzkiej, ale sam dialog społeczny został źle poprowadzony. W Raciborzu, z powodu budowy zbiornika, przesiedlenia dotyczyły blisko tysiąca ludzi. W Kotlinie Kłodzkiej te liczby nie byłyby tak wysokie, ale brak dobrej komunikacji zirytował lokalną społeczność. Zabrakło konstruktywnego dialogu, mnie zaś, jako inicjatora tego studium, wyrzucono z projektu, który stworzyłem.

Janusz Zaleski z Massodem Ahmadem (po lewej) i Guyem Alaertsem
(po prawej), liderami projektu budowy zbiornika Racibórz ze strony Banku
Światowego, na budowli przelewowo-sportowej zbiornika, październik 2022 r.
ARCHIWUM JANUSZA ZALESKIEGO
Jak można uniknąć powtórzenia się dramatycznych wydarzeń z tego roku i z 2010?
Właśnie wróciłem z Małopolski, gdzie budujemy m.in. duży suchy zbiornik, który nazywam pieszczotliwie: Racibórz Bis. Razem z instytucjami, czyli z Bankiem Światowym i Bankiem Rozwoju Rady Europy, będziemy realizować kolejny projekt, w którym uczestniczę od lutego.
Teraz jednym z priorytetów tego projektu będzie cała Kotlina Kłodzka i cała zlewnia Nysy Kłodzkiej, która jest do generalnego przeglądu pod kątem zabezpieczenia przed powodzią.
No właśnie, jak zabezpieczyć Kotlinę Kłodzką przed kolejnymi tragediami?
Tu nie należy wyważać otwartych drzwi. Pierwsza musi być zawsze retencja naturalna, czyli trzeba sprawdzić, co można uzyskać zalesieniem i innymi zabiegami naturalnymi, które dają pięć–dziesięć procent korzyści podczas powodzi.
Kolejnym etapem staje się sztuczna retencja suchych zbiorników, tu idealnym przykładem jest Racibórz. Musimy wrócić do dialogu społecznego i tematu lokalizacji tychże zbiorników. Ważny będzie konsensus z lokalną społecznością. Bez zgody na zmiany wszystko może się powtórzyć.
Czy Wrocław może czuć się bezpiecznie?
Czy istnieje groźba powtórki z 1997 r.? Jeżeli przez powtórkę mamy na myśli opady i spływ olbrzymich wód do Wrocławia, to rok 1997 nam nie grozi. Jesteśmy zabezpieczeni na dużo większe opady i przepływy na Odrze.
Pamiętajmy jednak, że ryzyka nigdy nie da się sprowadzić do zera. Zawsze pozostaje ryzyko rezydualne, czyli pozostałość niebezpieczeństwa. W tym przypadku najważniejsze są świadomość i wiedza. Wystarczy wejść na mapy zagrożenia powodziowego na stronach Wód Polskich i sprawdzić, w jakim ryzyku się funkcjonuje, czy nasze domostwo nie znajduje się historycznie w zakresie wody stuletniej.
Ale też należy mieć świadomość, że może się zdarzyć woda pięćsetletnia, na którą zabezpieczeń się nie buduje. Pozostałość ryzyka zawsze jest. I nie chodzi mi o niepotrzebne straszenie ludzi, ale o świadomość, którą każdy z nas powinien mieć.
Jak na nowo rozbudzić poczucie bezpieczeństwa w południowo-zachodniej Polsce?
W miastach, które poszły pod wodę w 1997 r., a tym razem ocalały, takich jak Racibórz, Kędzierzyn-Koźle, Opole czy Wrocław, poczucie bezpieczeństwa po powodzi 2024 wzrosło.
Teraz czas na Kotlinę Kłodzką. Tam musimy dokończyć projekt budowy suchych zbiorników jako uzupełnienie retencji naturalnej. Na Białej Lądeckiej aż dwieście domów zostało przez nadzór budowalny obarczonych zakazem wejścia. Trzeba je odbudować, ale w innych, bezpiecznych lokalizacjach. Nie w miejscach, gdzie woda zniszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Energia wysokiej wody jest nie do poskromienia.
Co zmieniło się w zarządzaniu kryzysowym przez te lata, od 1997 r. do dziś?
Przede wszystkim funkcjonuje system monitorowania i ostrzegania, który dostarcza najważniejszych informacji. W 1997 r. obserwatorzy nie mieli już w pewnej chwili możliwości dojścia do rzeki i odczytywania jej stanu. Każdy monitoring był w pełni intuicyjny. Dziś mamy systemy precyzyjne, a co dziesięć minut wszystkie pomiary przekazywane są do centrów operacyjnych, które przedstawiają prognozy. Tym razem ostrzeżenie przed powodzią było bardzo wczesne.
Drugim naszym wspólnym osiągnięciem są zrealizowane inwestycje, o których już wspominałem. Trzecim sukcesem zaś jest przygotowanie służb państwowych, straży pożarnej i wojska. W 1997 r., przy pierwszej fali, miałem do dyspozycji i pomocy dwustu żołnierzy na całe województwo. W tej chwili do Kotliny Kłodzkiej przerzucono szesnaście tysięcy wojskowych. To diametralna różnica.
Inne są także rozwiązania prawne. W 1997 r. łatwiej można było wprowadzić stan wojenny niż stan klęski żywiołowej. Oczywiście, całe zarządzanie kryzysowe wciąż należy doskonalić. Nie wszystko idealnie zagrało na każdym możliwym etapie. Trzeba wyciągnąć wnioski, co poprawić. Ważne, że tym razem nie mamy przeciwko sobie mediów. Dziś dezinformację sieją portale społecznościowe, które w 1997 r. jeszcze nie funkcjonowały tak szeroko. Powtórzę więc: praktycznie zmieniło się wszystko.