
PIOTR SUTOWICZ
Wrocław
Dobro – czy takie wspólne?
Powszechnie uważa się, że wspólne nieszczęścia łączą ludzi, że przeżywane razem doświadczenie wiąże wspólnotę. Nie jestem wielkim specjalistą od zachowań społecznych, lecz ta konkretna opinia zgodna jest z moją dotychczasową obserwacją. Powódź, która dotknęła dorzecze Odry, ostatnio wielokrotnie to stwierdzenie potwierdziła, choć dało się zauważyć również coś, co temu przeczyło. Czy komuś budowanie solidarności ludzkiej szczególnie przeszkadza? Nie wiem, ale warto się temu przyjrzeć, na ile mi ramy felietonu pozwalają.
W tym tekście chcę zwrócić uwagę na politykę informacyjną obozów politycznych i stojących za nimi mediów, które w swoich przekazach prześcigały się, aby pokazywać, że ich politycy najwięcej pomagają powodzianom i – co jest najważniejsze – jedynie oni wiedzą, jak to robić najlepiej, a przeciwnicy to kompletne matoły i szkodnicy, którzy co najwyżej lansują się na ludzkim nieszczęściu. Gdy czytelnik czyta te słowa kilka tygodni później, pewnie widać to słabiej, ale w czasie powodzi poziom żenady politycznej – w mojej opinii – został przekroczony.
Druga oś sporu dotyczyła tego, kto jest powodzi winien. Oczywiście za każdym razem byli to politycy konkretnych partii, lecz gdyby być konsekwentnym i połączyć listy ułożone przez polityków wszystkich opcji, okazałoby się, że winni są… politycy wszystkich opcji, gdyż będąc przy władzy na przestrzeni lat, nie zrobili tego, co należało zrobić. W sieciach społecznościowych i mediach pojawiły się linki i zrzuty ekranu, dotyczące jakichś wydarzeń sprzed lat, z których miało wynikać, że politycy tej czy innej opcji blokowali rozwój infrastruktury nadodrzańskiej, mającej pomóc chronić przed powodzią ludzi i mienie.
Wiele z tych wzajemnych oskarżeń wskazuje na to, że politycy sprzeciwiali się tej rozbudowie, gdy lokalnym społecznościom to czy owo w danej chwili nie odpowiadało, bo trzeba było kogoś wywłaszczyć, coś komuś tłumaczyć, a ten był wyborcą i w ramach aktu wyborczego wrzuciłby do urny kartkę z nazwiskiem kandydata, który tego typu propozycji nie wysuwał, a chciał np. „chronić przyrodę w jej naturalnym pięknie”.
Być może ktoś powie, że jestem nadmiernie złośliwy. Może jednak widzę, jak ludzi ciągle udaje się dzielić, jak bardzo ulegają narracji politycznej, a także jak politycy starają się, żeby w swych enuncjacjach mówić dokładnie to, co jak największej liczbie odbiorców w tej chwili się podoba. Owa chwila teraźniejsza jest tu kluczem. Nieważne, co będzie jutro, pojutrze, za rok, za lat pięć czy pięćdziesiąt. Ważne jest tu i teraz, bo z tego momentu wynikają najbliższe wybory. Wydaje mi się, że dobro wspólne nie na tym polega, ale kto o tym powie w mediach?