Budować więzi

O odejściach z Kościoła
w kontekście rodzinnych
więzi, trosce i smutku oraz
nadziei
z Moniką Chochlą,
psychologiem i trenerem,
rozmawia

WOJCIECH IWANOWSKI

„Nowe Życie”

Najlepszym sposobem kształtowania wiary u dzieci jest
ukazywanie im swojej relacji z Bogiem w codziennym życiu

DEPOSITPHOTOS

Wojciech Iwanowski: Odchodzą z Kościoła. Czasami po cichu – po prostu pewnego dnia nie idą na Mszę św., a potem zaczynają żyć bez wspólnoty i duchowości. Odchodzą też głośno: zbuntowani, z poczuciem osamotnienia i niezrozumienia. Porozmawiajmy o rodzicach, którzy mierzą się z tym, jak ich dzieci, w różnym wieku, na różnych etapach życia, odchodzą z Kościoła. Wielu z nich nie potrafi się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć.
Monika Chochla: Zacznijmy od pytania: Czy my, jako rodzice, mamy zgodę na to, że nasze dzieci dążą do autonomii? Przyjęcie tego, że one muszą do niej zmierzać i że to stanowi ważny etap ich zdrowego rozwoju, jest kluczowe.
Dzieci w pewnym momencie życia będą podejmowały własne decyzje i brały za nie odpowiedzialność. Będą ponosiły konsekwencje swoich wyborów. Przygotowują się do tego momentu właściwie od narodzin. Dorastają i się uczą. Naszą rolą jako rodziców jest pamiętać, że chociaż towarzyszymy im, wychowujemy je, to nie możemy dzieci przy sobie uwiązać – przy sobie oznacza również przy naszych wartościach.
To może być bardzo trudne dla wielu rodziców, dla których wiara jest ważną wartością w ich życiu i którzy są zaangażowani w życie Kościoła. Nagle ich nastoletni syn czy nastoletnia córka oznajmia, że tym razem nie pójdzie na Mszę św. Zaczynają więc wdrażać różne strategie: groźbę, prośbę…
Powinniśmy wówczas zadać sobie pytania: Czy w tym momencie chodzi mi o to, aby dziecko w pierwszej kolejności wróciło do Kościoła? Czy daję swojemu dziecku znać, że szanuję jego wybory, a jednocześnie wciąż jestem rodzicem, który je kocha, niezależnie od tego, co ono robi? Czy jestem ciekaw, co stoi za tą decyzją dziecka? O co tu chodzi?
Dalej: Czy moja miłość do dziecka zakłada, że daję mu wolność? Jeżeli tak, to oznacza także – co jest trudne – że daję mu wybór. Pojawia się też pytanie o cel wychowawczy. Czy moim celem jest to, aby wychować kopię mnie? Czy może chcę, aby dziecko wiedziało, że zawsze może wrócić do domu, ponieważ tu znajduje się bezpieczna przystań, tutaj je kochamy? Tak, ono ma prawo decydować o sobie w różnych aspektach, ale ja będę przy nim do końca swojego życia.

Powiedzmy sobie szczerze: rodzice czują konkretną stratę. Ich dziecko rezygnuje z czegoś, co jest dla nich ważne, czym oni żyją. Bywa, że sami zbudowali piękną, ważną, karmiącą ich duchowo relację z Bogiem. Wiedzą, że ich dziecko rezygnuje z czegoś tak ważnego. Jest w tym zapewne dużo emocji…
Wyobraźmy sobie taką sytuację: zaczynam płakać, łkać lub krzyczeć, wypominać, że ja tyle dla dziecka zrobiłam. To do niczego nie prowadzi. Dobrze wiemy, że tym, co przybliża nas do wiary, do Boga, jest świadectwo życia. Jeżeli dziecko ma rodziców, którzy są blisko Boga, a dodatkowo żyją oni w pięknej relacji we dwoje, to doświadczenie będzie pierwsze w jego życiu. Nawet jeżeli ono rezygnuje teraz z udziału w Eucharystii, z codziennej modlitwy, nadal będzie blisko Boga.
Dziecko może nie chcieć skorzystać z tego dobra, które mu rodzic daje. Teraz. To trudne. Ważne, abyśmy uznali wszystkie emocje, które nam wtedy towarzyszą: związane ze smutkiem, żalem, rozpaczą, poczuciem, że się zawiodło i że się nie sprostało jako rodzic. To są naturalne emocje, które trzeba przyjąć.
Tylko czy potrafię przeżywać te swoje uczucia, a jednocześnie nie rezygnować z relacji z dzieckiem, nadal być blisko? Nie odcinać się od niego?
Rozumiem, że moje emocje mogą mnie tak pochłonąć, że nie będę w stanie być blisko. Zaczynamy często wdrażać wtedy różne strategie: negocjujemy, grozimy konsekwencjami oraz szantażujemy, w tym emocjonalnie, próbując wzbudzić poczucie winy. Znajome rodziny opowiadały mi też o „kreatywnych” formach: modlitwach zostawionych na biurku, filmikach z ulubionym kaznodzieją wysyłanych na telefon.
To najczęściej budzi u młodych ludzi złość i większy opór. Dziecko widzi, że nie ma do czynienia z przedstawicielem Kościoła katolickiego, który jest szanujący i rozumiejący. Zostawianie tych karteczek mówi raczej coś o mnie, o tym, że nie jestem w stanie zaufać – uwaga! – Panu Bogu, który ma moc nas uzdrowić. Nie wszystko zależy ode mnie.
Mogłam zrobić, co w mojej mocy, by wiara była ważna dla mojego dziecka, ale przychodzi taki moment, kiedy mój wpływ i moja kontrola się kończą.

Odejście dzieci od wiary katolickiej to często trudne doświadczenie dla wierzących rodziców,
warto jednak utrzymywać dobrą relację, swoje obawy i cierpienie zawierzając Bogu

DEPOSITPHOTOS

Często rodzice pytają siebie: Gdzie popełniliśmy błąd? W którym momencie? Co można zrobić z takim poczuciem winy? To jest też pytanie o to, jak się zaopiekować samym sobą, by nie popaść w wyniszczający proces obwiniania się.
Niejednokrotnie te wyrzuty sumienia i poczucie winy są nieadekwatne do sytuacji. W większości przypadków prawdopodobnie nie musieliśmy niczego zrobić źle. Przyjmijmy to.
Zauważmy, że nasze dzieci dorastają w zupełnie innym środowisku niż my. Mają dostęp do innych informacji, inaczej przeżywają świat. Dorastają w innych grupach rówieśniczych niż my. Chociaż potrzeba, by do tej grupy przynależeć, jest nadal taka sama. Jeśli dzieci mają ugruntowaną, zbudowaną tożsamość, nie będą potrzebowały, by się dowartościowywać tym, czy ktoś je polubi, czy nie, ale nadal będą chciały w tej grupie być przyjęte. Będą sprawdzały swoje granice i z tych różnych doświadczeń i historii budowały siebie. Rodzina tego nie zapewni.

Jako rodzice mamy dziś chyba poczucie, że jesteśmy w stanie – czytając, chodząc na kursy o rodzicielstwie, kształcąc się – uchronić nasze dzieci przed różnymi trudnymi doświadczeniami, także tymi, które niesie grupa rówieśnicza.
Jeśli dziecko nie popełni błędów, jeżeli będziemy chronić je nadmiernie, to wtedy prawdopodobnie zaczną się prawdziwe problemy.
Przyjrzyjmy się temu: z czego wynika ta potrzeba kontroli, również kontrolowania świata duchowego dziecka? Najczęściej z lęku.
Może to też świadczy o mojej relacji z Bogiem? Czy na pewno ufam temu, że Bóg kieruje moim życiem? Wychowane przeze mnie dziecko może dokonać innych wyborów, ale Bóg nadal się nim opiekuje, Bóg nie obraża się na nie.
Zatem jest tu miejsce na pytanie o moją wiarę, o to, czego ja się obawiam. Dlaczego tak potrzebuję kontrolować życie dziecka? Czy to lęk, że ono sobie nie poradzi?

Dążenie dziecka do niezależności jest naturalne i pożądane, zaś zadaniem rodziców jest towarzyszenie mu w tej
drodze i tworzenie atmosfery bezpieczeństwa i otwartego dialogu

DEPOSITPHOTOS

W internecie krążą filmiki pokazujące, że chcemy, by dzieci w przyszłości były asertywne, umiały odmówić szefowi, myślały samodzielnie, a jednocześnie nie pozwalamy im dokonać własnego wyboru, nawet najprostszego, np. w jakim sweterku pójdą dzisiaj do przedszkola. Chcemy mieć wpływ na wszystko, decydować o każdym aspekcie życia i wyborze dziecka.
Przejdźmy do konkretnej sytuacji. Jest niedziela i nastolatek mówi, że on nie chce iść do kościoła. Myślę: Jak to? Wyjdziemy sami? To pewien rodzaj rozbicia w rodzinie. Coś, co było wspólne, przestaje tym być. Dlaczego to boli?
Jeśli mamy jakieś inne przestrzenie wspólne, to przetrwamy to. A może właśnie zawalił się jedyny most, który łączył nas w niedzielę? Im więcej będzie tego, co łączy rodzinę, rzeczy, które robimy razem, np. wspólny obiad, rowery, czas, rozmowy, tym mniej będzie to straszne. Tak, jako rodzic czuję teraz smutek i żal, że dziecko nie chce iść z nami, ale jednocześnie mam wiele innych przestrzeni, gdzie nadal będziemy budowali wspólną więź.
I jeszcze jedno: jeśli czujemy, że jesteśmy w stanie z naszym nastolatkiem porozmawiać, ale bez oskarżeń, bez napominania, warto mu opowiedzieć o swoich uczuciach.
Odsłonić się?
Tak, opowiedzieć o swoich uczuciach względem jego decyzji, ale nie w tym celu, by wzbudzić poczucie winy, tylko po to, by opowiedzieć o tym, co jest dla nas ważne.
W drugą stronę jest podobnie. Kiedy dziecko otwarcie mówi, że nie pójdzie do kościoła, to możemy się z tego w pewien sposób ucieszyć… To znaczy, że ono czuje się bezpiecznie w relacji z nami, że może nam zaufać i że samo może się odsłonić. Nie musi kłamać i oszukiwać.

Jeśli w naszej rodzinie możemy o tym porozmawiać, to już jest dobrze. Zbudowaliśmy poczucie bezpieczeństwa, przestrzeń zaufania, młody człowiek może nam powiedzieć, co jest dla niego ważne.
Istotna rzecz: jeżeli widzimy, że nastolatek nie chce chodzić do kościoła, nie podejmujmy rozmowy na ten temat o godz. 9.00 w niedzielę, gdy na godz. 9.30 jest Msza św. Porozmawiajmy o tym wcześniej, znajdźmy odpowiednie miejsce i czas. Nie budujmy nerwowej atmosfery, w której wszyscy tracą. To też jest sposób, byśmy jako rodzice zadbali o siebie, o swoje przeżywanie Mszy św. z sercem wypełnionym pokojem, może i smutkiem, niezrozumieniem, ale nie cali w nerwach i podburzeni.
Pewien ksiądz opowiadał, że chodził z kolędą w tym roku i kilka razy spotkał rodziców, którzy są zrozpaczeni tym, że ich dorosłe dzieci żyją bez ślubu i że swoich dzieci nie chcą ochrzcić. Mówił, że na widok tego bólu z większą troską myślał o tych rodzicach niż o ich dzieciach.
Trudność polega na tym, że często osoby te nie są gotowe, by usłyszeć od młodych ludzi odpowiedź na pytanie, dlaczego odchodzą. Doświadczenie, wychowanie i szereg zmian w świecie, w którym przyszło im żyć, nie pozwalają się zbliżyć do tego dialogu.
Jeśli jednak możemy, otwórzmy się na rozmowę i zapytajmy o prawdziwe powody odchodzenia z Kościoła. Spróbujmy je usłyszeć.
Zaufać i mieć nadzieję?
Tak. Nie zrywajmy więzi, zostańmy w relacji i tak – zaufajmy. Pan Bóg sobie z tym poradzi. Kościół sobie z tym poradzi. Nie żyjmy lękiem.