Z pamiętnika Pluszowego Mnicha
Gienek, Fryderyk i zagubiona owca, cz. 2
ILUSTRACJA MWM
Gienek, Fryderyk i ksiądz Piotr pojechali w góry na wycieczkę. Na Rusinowej Polanie spotkali bacę Józka i jego juhasów, którzy byli zmartwieni, bo właśnie zgubiła się im owca.
– A może pomyliliście się w liczeniu? W sumie 100 czy 99 to nie tak łatwo policzyć – zapytał Gienek.
Baca spojrzał na Pluszowego Mnicha z politowaniem.
– Od 20 lat pasę owce, więc mam swoje metody. Zresztą tym stadem zajmuję się już od dłuższego czasu, dlatego znam każdą owcę i wiem, której brakuje.
– Ta, która zginęła, akurat jest trochę pstra, więc widać, że jej nie ma – dodał jeden z pomocników bacy.
– Czy moglibyśmy jakoś pomóc? – zapytał ksiądz.
– Właśnie planowaliśmy się podzielić na trzy grupy i zacząć się rozglądać. Trzeba to zrobić szybko, bo choć tu w okolicy akurat wilków nie ma, to są inne niebezpieczeństwa czyhające na samotną owcę. Najpierw cofnijcie się szlakiem, którym przyszliśmy, może coś zauważycie.
Baca Józek szybko przydzielił przyjaciół do pomocy juhasom i razem z podhalańskimi psami rozbiegli się w różnych kierunkach. Freddy biegł z Jaśkiem. Po kilkudziesięciu metrach nagle się zatrzymał.
– Co się stało, mały przyjacielu? – zapytał juhas.
– Czekaj, bo coś zwęszyłem. – Szop kręcił nosem na wszystkie strony. – Niby stado owiec jest za nami, a ja czuję, jakby były też po lewej.
– Wydaje ci się. Psy by coś poczuły.
– Może tak, a może nie. Może mają katar albo za szybko biegły. – Szop pokręcił głową. – Albo czuję owcę za tamtymi krzakami, albo jestem krokodylem.
– Nie będę się zakładał – roześmiał się Jasiek. – Chodź, sprawdzimy.
Podbiegli w stronę wskazaną przez Fryderyka.
– Nic nie widzę – powiedział Jasiek. – Ale też nie zauważyłem, żebyś się zmieniał w krokodyla.
– Ja też nic nie widzę, ale czuję zapach jeszcze mocniej. I teraz to nawet słyszę, choć słuch nie jest moim najmocniejszym zmysłem.
– Teraz też słyszę – zawołał Jasiek.
Za krzakami zobaczyli leżące wyrwane z korzeniami drzewo, a z wykrotu dochodziło do nich beczenie przestraszonej owcy.
– Hej, heeej! – zawołali do pozostałych. – Tutaj, tutaj!
Już po chwili wszyscy zgromadzili się nad jamą i starali wyciągnąć biedne zwierzątko. Po kilku minutach wspólnymi siłami udało im się wyswobodzić owieczkę, która z radości zaczęła skakać po łące. Już po chwili, jakby nigdy nic, pobiegła w stronę swoich towarzyszek.
– Brawo, Jaśku! – pogratulował baca Józek.
– To nie moja zasługa – odparł juhas. – To nos Fryderyka i jego stanowczość. Gdyby nie on, to w życiu bym nie zwrócił uwagi na tamte krzaki.
– Gratulacji, Freddy. – Józek pogłaskał Szopa po głowie. – Nie spodziewałem się, że twój węch jest lepszy od moich psów!
– Oj tam. Tak po prostu jakoś mi się, że ten… no… udało się. – Szop się zawstydził.
– Dzięki tobie znów mamy 100 owiec w stadzie – zawołali radośnie juhasi.
– A ja sobie myślę, że to świetna historia – dodał mnich Gienek – bo po pierwsze właśnie wczoraj w pociągu czytaliśmy sobie Ewangelię o zagubionej owcy i o tym, jak Pan Jezus szuka zagubionych grzeszników i się cieszy z ich nawrócenia, a po drugie Matka Boska Jaworzyńska przecież pomogła małej dziewczynce znaleźć swoje owieczki.
– Tak – potwierdził Józek. – My tutaj zawsze bardzo czcimy Naszą Panią, Królową Tatr. Nam to łatwo jest rozumieć tę przypowieść. Nie tylko dlate- go, że pasiemy owce, lecz także dlatego że też jesteśmy jak zagubione owce i często popełniamy błędy. Jesteśmy grzesznikami, nie zawsze robimy tak, jak Pan Bóg przykazał. Czasem się kłócimy, czasem sobie robimy na złość. Ale wiemy, że zawsze możemy wrócić do Pana Jezusa, który nas kocha i przebacza, że zawsze możemy się przeprosić i przebaczyć sobie nawzajem.
– Bardzo ładne kazanie, Józku! – potwierdził ksiądz Piotr
– Bo krótkie – rzucił Gienek. I wszyscy wybuchnęli śmiechem.
KS. PIOTR NARKIEWICZ