Lekcja praktycznej ekonomii

Postawy ekonomiczne kształtują się w domu – to tam uczymy się wartości pieniądza,
rozsądnego korzystania z niego, a także podejścia do innych.

MARIA WANKE-JERIE

Wrocław

Już od dzieciństwa należy kształtować u dzieci
postawę ekonomiczną. Wystarczy pielęgnować
trzy cnoty: cierpliwość, umiar w swoich pragnieniach
oraz roztropność w przewidywaniach

DEPOSITPHOTOS

Termin „ekonomia” pochodzi od greckiego wyrazu „oikonomia”, który składa się z członu „oikos”, oznaczającego ‘dom’, i „nomos”, czyli ‘prawo, reguła’. Starożytni Grecy określali tak zasady zarządzania gospodarstwem domowym. Choć dziś „ekonomię” definiuje się jako naukę analizującą procesy produkcji, wymiany oraz podziału dóbr, to źródłosłów tego pojęcia oddaje to, z czego ono wyrasta.
Dom, a ściślej rodzina, jest miejscem, gdzie kształtują się postawy ekonomiczne. To tam można nauczyć się oszczędzania, rozsądnego inwestowania, a także wspomagania biedniejszych od siebie i bardziej potrzebujących. Rodzina, zwłaszcza ta wielodzietna, to również najlepsza szkoła współdziałania, dzielenia się obowiązkami i odpowiedzialnością. W rodzinie też mogą zrodzić się postawy hedonistyczne, jeżeli takie wzorce dzieci będą czerpały od rodziców. To w rodzinnym domu uczymy się oceniać ludzi nie ze względu na status materialny, ale przede wszystkim z uwagi na to, co reprezentują sobą intelektualnie i moralnie. Albo też odwrotnie: możemy przyswoić sobie nawyk lekceważenia ludzi ubogich.
Chodziłam do szkoły w siermiężnej dekadzie lat 60. W szkole podstawowej moi koledzy pochodzili z rodzin o bardzo zróżnicowanym statusie materialnym, niekiedy bardzo ubogich, ale nie pamiętam, żeby spotykały ich z tego powodu przykrości ze strony rówieśników. Moja szkoła średnia była natomiast miejscem, do którego uczęszczała młodzież przeważnie z rodzin zamożnych, moi koledzy mieli ojców, którzy byli oficerami albo zajmowali inne eksponowane stanowiska, a ich pensje kilkakrotnie przewyższały uposażenie mojego taty, który był nauczycielem akademickim.

Wprawdzie na co dzień uczniowskie stroje przykrywały obowiązkowe wówczas szkolne fartuszki, jednak lekcje WF-u, a właściwie szatnia, gdzie ja i moje koleżanki przebierałyśmy się w szorty i koszulki sportowe, były najczęściej pokazem luksusowej bielizny i modnych ubrań. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek odczuwała zazdrość z tego powodu, że moje ubrania są skromne, ani też nigdy nie domagałam się od rodziców podobnych, świadczących o zamożności strojów. Nie czułam też, że to jakkolwiek definiuje moją godność, która – jak wpojono mi w domu – zależała od walorów moralnych, a nie materialnych. Lukratywne stanowiska zajmowali wtedy ludzie, którzy należeli do tzw. nomenklatury, czyli tacy, do których komunistyczne władze miały zaufanie. Mój ojciec, więzień polityczny w czasach stalinowskich, do końca życia traktowany był jako tzw. element antysocjalistyczny. A ja byłam z tego dumna.
Pamiętam też rodzinne opowieści, jak to w czasie kryzysu lat 30. ubiegłego wieku dziadek, ojciec mojej mamy, zbankrutował i trzeba było przenieść się z majątku, którego był administratorem, do małego mieszkania we Lwowie, a babcia, nie bacząc na swoje ziemiańskie pochodzenie, chodziła do obcych ludzi prać i sprzątać, aby utrzymać rodzinę. Słyszałam wtedy od rodziców powtarzaną puentę do tej opowieści – żadna uczciwa praca nie hańbi, hańbi tylko nieuczciwość. I to była dla mnie ważna lekcja praktycznej ekonomii na całe życie.