Z pamiętnika Pluszowego Mnicha
GIENEK, FRYDERYK I ZAGUBIONA OWCA, CZ. 1
ILUSTRACJA MWM
– Uwielbiam wakacje! – wykrzyknął Fryderyk. – Szczególnie kiedy jedziemy na wycieczkę w góry!
– Jak zawsze będzie super i czadowo! – wtórował mu Gienek.
– Jeszcze nigdy tam nie byłem, a mówią, że jest fajnie: są wysokie góry, zielone polany, drzewa, owce się pasą, a oscypki są smaczne – wyliczał Freddy.
– Mamy tylko nadzieję, że cię wpuszczą do Tatrzańskiego Parku Narodowego. W końcu psów nie wolno brać, a szopy należą do podrzędu psokształtnych – rzucił ksiądz Piotr.
– To trochę naciągane, bo niedźwiedzie też należą do psokształtnych, a one, o ile wiem, mieszkają w Tatrach i nie mają problemów – zaprotestował Freddy.
– Tak tylko żartowałem. Oczywiście, że cię wpuszczą. W końcu jesteś tylko pluszowym szopem – zaśmiał się ksiądz.
– Tylko? Tylko? – obruszył się Fryderyk. – No to ja wam jeszcze pokażę, do czego my, szopy, jesteśmy zdolne!
– Przepraszam. Przecież wiem i doceniam twoje zdolności. Tylko się z tobą przekomarzam. Nie gniewaj się, bo zepsujesz sobie i nam całe wakacje – dodał ksiądz i rozpoczęli przygotowania do wyjazdu.
Podróż pociągiem była dość łatwa, choć długa. Szop wyglądał przez okno i podziwiał zmieniające się krajobrazy. Powoli pojawiały się coraz wyższe pagórki, potem góry, a wreszcie ukazała się panorama skalistych szczytów.
– Wow! Jak tu bajecznie! – zawołał radośnie Gienek. – Już mi się podoba!
– Mnie też. A jak jeszcze sobie pomyślę, że jutro będziemy tam się wdrapywać, to aż brakuje mi słów zachwytu! – wtórował mu Fryderyk.
– Miejmy tylko nadzieję, że pogoda będzie tak samo piękna jak dzisiaj – dodał ksiądz Piotr. – Mój przyjaciel, Józek, który jest miejscowym pasterzem, zawsze mówi, że w górach z pogodą nigdy nic nie wiadomo.
*
Na szczęście następnego ranka pogoda była wyśmienita. Skoro świt przyjaciele zapakowali się do pierwszego porannego autobusu i pojechali do Zazadniej. Stamtąd ścieżką poszli do kościółka na Wiktorówkach. W czasie wędrówki ksiądz Piotr opowiedział im historię swojej znajomości z bacą Józkiem, który od wielu lat pasa owce na Rusinowej Polanie.
– Dzwoniłem do niego kilka dni temu i umówiliśmy się, że się spotkamy tam dziś rano. Na pewno się ucieszy.
– A ta kaplica, do której idziemy, jest jakaś taka specjalna?
W tym momencie wyszli zza zakrętu i ich oczom ukazała się kapliczka, do której zmierzali.
– Kaplica jest pod wezwaniem Matki Bożej Jaworzyńskiej, Królowej Tatr, i opiekują się nią ojcowie dominikanie – powiedział Gienek. – Powstała w miejscu, gdzie w roku 1860 pewnej dziewczynce ukazała się Matka Boża i pomogła jej znaleźć zagubione owce.
– A skąd wiesz takie rzeczy? – zdziwił się Szop.
– Przeczytałem na tablicy informacyjnej – Gienek wskazał na pobocze ścieżki. Bardzo lubił przy zwiedzaniu różnych miejsc czytać informacje o nich.
– O! To bardzo ciekawe! – zainteresował się Freddy.
Po krótkim odpoczynku i modlitwie w kaplicy ruszyli dalej, by po chwili dojść na Rusinową Polanę. Z tego miejsca roztaczał się przepiękny widok na Tatry Wysokie. Przyjaciele z zachwytem podziwiali szczyty. Tu i ówdzie w szczelinach skalnych nadal były widoczne ślady śniegu, którego biel wspaniale kontrastowała z ciemnymi urwistymi skałami i błękitnym niebem. Jako że wyruszyli na szlak wczesnym rankiem, to na polanie było mało ludzi. Kilkoro turystów jadło spóźnione śniadanie, a pod lasem pasło się stado owiec pod czujnym okiem kilku górali.
Kiedy podeszli bliżej, ksiądz Piotr rozpoznał swojego znajomego.
– Józek! – zawołał uradowany. I po chwili przyjaciele ściskali sobie dłonie. Po krótkim wzajemnym przedstawieniu się baca nieco zmarkotniał.
– Ano mamy problem! Od rana nie możemy się doliczyć jednej owcy. Przepędzaliśmy stado od strony Gęsiej Szyi i gdy doszliśmy tutaj, okazało się, że zamiast stu jest ich dziewięćdziesiąt dziewięć.
– Ojej! To tak jak w tej Ewangelii, w której pasterz szuka zagubionej owcy – zauważył Gienek.
– Dokładnie tak samo – przytaknął Józek. – Tylko że tam to była przypowieść, a tu jest rzeczywistość.
KS. PIOTR NARKIEWICZ