Historię należy opowiadać z perspektywy jednostki

Jednym ze sposobów działania radzieckich i niemieckich władz okupacyjnych
było odwoływanie się do emocji na tle narodowościowym. Szczególnie duży potencjał
istniał w relacjach polsko-ukraińskich.

JAROSŁAW SYRNYK

Wrocław

W rzezi wołyńskiej mordowano całe rodziny, ofiarami były również dzieci

ARCHIWUM MAGDALENY ORAŃSKIEJ

Rocznica tragedii ludności dawnych województw wschodnich Rzeczpospolitej przynajmniej raz w roku skłania wielu z nas do refleksji na temat wydarzeń z lat 1943–1944. W sposób szczególny odnoszą się do nich dawni mieszkańcy oraz potomkowie mieszkańców Wołynia, zachodniego Podola, okolic Lwowa i Stanisławowa.

Wydarzenia sprzed 80 lat są dziś również przedmiotem opisów historycznych, kanwą przedstawień artystycznych czy tematem działań edukacyjnych. Mimo że odniesień w przestrzeni publicznej nie brakuje, można odnieść wrażenie, że publiczny dyskurs tkwi od lat w miejscu. Wielu uważa, że jest to spowodowane brakiem oczekiwanej reakcji strony ukraińskiej. Sądzę jednak, że problem jest głębszy i tkwi w sferze polityki. Przesłankę dla upolityczniania kwestii wołyńskiej stanowi skala mordów na ludności cywilnej, ich nierzadko brutalny charakter. Ważny jest tutaj także historyczny kontekst, zarówno w szerokim, jak i wojenno-okupacyjnym wymiarze. Najważniejsze przesłanki określa jednak teraźniejszość.
Spirala wojennej przemocy
Początek II wojny światowej uruchomił spiralę przemocy na niespotykaną dotąd skalę. Oprócz regularnych bitew odnotowywano liczne akty zorganizowanego terroru. Władze niemieckie i radzieckie w różny sposób starały się podporządkować sobie ludność przejętych terytoriów. Jedną z metod było odwołanie się do emocji na tle narodowościowym. Szczególny potencjał istniał na styku polsko- -ukraińskim. Część ukraińskiego społeczeństwa nie pogodziła się z upadkiem państwowości ukraińskiej i uznała podpisany w 1921 r. traktat ryski za, de facto, akt rozbioru ich młodego państwa. W II Rzeczypospolitej Polskiej ukraińskie środowiska niepodległościowe działały zarówno legalnie, jak i nielegalnie. Rozbiór Rzeczypospolitej w 1939 r. został potraktowany przez ukraińskie środowiska nacjonalistyczne jako okazja nie tylko do rewanżu, lecz także do przechwycenia „rządu dusz” wśród społeczności ukraińskiej. Liderzy banderowskiego skrzydła Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-B) uznali, że drogą do odzyskania własnego państwa będzie ogólnonarodowe powstanie przeciwko „wszystkim okupantom”.
Do względnego zaostrzenia stosunków polsko-ukraińskich doszło na terenach okupowanych przez Niemców już w latach 1939–1941. Sytuacja zaczęła się dramatycznie zmieniać od czerwca 1941 r., gdy rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka. Pod niemiecką jurysdykcję weszły wówczas m.in. Wołyń, pozostała część województwa lwowskiego, województwo stanisławowskie i tarnopolskie. 30 czerwca 1941 r. doszło do proklamowania we Lwowie odrodzenia państwa ukraińskiego, co jednak spotkało się z ostrą reakcją Niemców. Wielu działaczy OUN zostało zabitych, inni, w tym Stepan Bandera, zostali aresztowani i osadzeni w obozach koncentracyjnych.
W ramach przygotowań do powszechnej insurekcji w roku 1942 OUN-B stworzyła Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Jednocześnie zachodziły zmiany na froncie niemiecko-radzieckim. Na tyłach armii niemieckiej, w tym na terenach województw wschodnich II Rzeczypospolitej, zaczęły operować dywersyjne grupy radzieckie. Wzmagały się niemieckie akcje pacyfikacyjne. Ludność cywilna, szczególnie w mniejszych miejscowościach, znalazła się w pułapce.
Od lutego 1943 r. aż do połowy roku 1944 członkowie ukraińskich formacji zbrojnych utworzonych przez OUN podjęli się realizacji, z różnym natężeniem, tzw. akcji antypolskiej. Jej celem było „oczyszczenie” terytorium uznawanego za własne z „elementu polskiego”. W praktyce oznaczało to skazanie na śmierć tysięcy ludzi uznanych za obcych lub niepewnych. Strategia kierownictwa OUN opierała się na przesłankach narodowościowych, których osnową było specyficzne rozumienie rzeczywistości, pozostawanie pod wpływem darwinizmu społecznego, przedkładanie wartości kolektywnych nad indywidualne, wiara w istnienie praw historycznych itd.

Podglebie takiej wizji stanowiło poczucie krzywdy, wzmocnione w okresie międzywojennym nieodpowiedzialnymi działaniami władz państwowych, a także – nadal nie w pełni wyświetlonymi – agenturalnymi działaniami radzieckimi i niemieckimi, zarówno przed wojną, jak i w jej trakcie.
Pamięć o wydarzeniach na Wołyniu
Przez kilka dziesięcioleci po zakończeniu II wojny światowej tragedia mieszkańców wschodnich województw II Rzeczypospolitej była tematem funkcjonującym na obrzeżach debaty publicznej. Niewybrzmiały żal i nieprzepracowana trauma zaczęły ujawniać się z nową siłą na przełomie lat 80. i 90. XX w. Ówczesne polskie władze wyraźnie nie potrafiły wypracować spójnej strategii w tym zakresie, zaś władze ukraińskie zdawały się nie rozumieć wagi zagadnienia dla istnienia niepodległej państwowości. Gdy Warszawa i Kijów grały na przeczekanie, inną postawę demonstrowały władze rosyjskie, już wówczas rozgrywające „kartę wołyńską” w celu osłabienia państwowości ukraińskiej, a pośrednio też polskiej.
Zmiany w podejściu polskich władz do kwestii wołyńskiej zarysowały się od połowy pierwszej dekady XXI w. Symbolicznym ich zwieńczeniem stało się ustanowienie dnia 11 lipca świętem państwowym. Początek inwazji rosyjskiej na Ukrainę w 2014 r. otworzył też nowy etap polityki historycznej Moskwy i Kijowa. Dla władz rosyjskich rozpoczął się okres otwartego, cynicznego, propagandowego atakowania „kijowskiego reżimu”, zrównywania go z nazistami itd. Dla władz ukraińskich zasadniczą przesłanką polityki historycznej stało się konsolidowanie własnego społeczeństwa do walki przeciwko najeźdźcy. Codziennie ponoszone ofiary i trwające nieprzerwanie od lutego 2022 r. bombardowania ukraińskich miast odsunęły kwestie sprzed 80 lat na bardzo daleki plan.
Skoncentrować się na człowieku
Jeśli postawiona na wstępie hipoteza dotycząca stanu debaty wołyńskiej w Polsce jest właściwa, należałoby zapewne dążyć do jej odpolitycznienia. Nie będzie to łatwe. Polityzacja kwestii wołyńskiej jest na rękę wielu politykom w kraju i za granicą. Pozostanie tak, dopóki politycy będą widzieć w niej istotny kapitał emocjonalny, polityka bowiem jest również sztuką zarządzania emocjami. Odpolitycznienie przeszłości stanowi ogromne wyzwanie szczególnie dla historyków, których uwikłanie w politykę wynika poniekąd ze społecznego postrzegania ich roli. W praktyce definiuje to stan, w którym znajdują się historiografie czasów najnowszych, zarówno polska, jak i ukraińska (i oczywiście rosyjska). Od historyków często nie oczekuje się „pełnego” opisu zdarzeń, lecz przedstawienia „naszej” ich wersji. Jeszcze inny problem leży na styku polityki i szerszych zjawisk kulturowych – chodzi o inflację wiedzy i autorytetów związaną z rozwojem nowych technologii, zjawiskiem komercjalizacji strachu itd.
Szansą na odpolitycznienie debaty mogłoby być promowanie podejścia skoncentrowanego na jednostce, wynikającego z uniwersalnego, chrześcijańskiego przesłania. W takiej perspektywie ofiary były i pozostaną ważne indywidualnie, a nie tylko z powodu identyfikacji narodowej. Potomkowie ofiar powinni być obdarzeni większą uwagą, tym bardziej że ich cierpienie pozostawało przez lata niedostrzegane. Heroicznie ratujący życie bliźnich sprzed lat powinni zostać przywołani każdy z osobna, a sprawcy zbrodni, każdy z osobna, nazwani. Mogą z tego wynikać nie tylko określone wskazówki moralne (np. skłaniające chrześcijan do uczynków miłosiernych), lecz również nadzieja, że wiarygodnie i wielostronnie przeanalizowane zdarzenia z przeszłości przyniosą prawdziwą, a nie upolitycznioną wiedzę dla nas i dla potomnych.