Dom pod niebem pełnym cudów

O domu zbudowanym
nie z cegieł, a z małych
i większych cudów oraz
z miłości
z Malwiną Furtan,
rozmawia
EWELINA GŁADYSZ
Trzebnica

Malwina Furtan (żona, mama, trzebnicka architektka i graficzka) dzieli się
pięknem i doświadczeniem Boga, tworząc autorskie akwarele
opatrzone cytatami z Pisma Świętego (poniebiepoziemi.com)
Z ARCHIWUM RODZINY FURTANÓW
Ewelina Gładysz: W internecie, wśród kilku zdjęć z pożaru waszego domu, jest jedno, na którym widać akwarelę Twojego autorstwa. Leży na pogorzelisku, nienaruszona. Opatrzona jest cytatem z Pisma Świętego: „Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (Mt, 7, 25). W jakich okolicznościach ją namalowałaś?
Malwina Furtan: Na początku pandemii, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co wydarzy się w ciągu najbliższych miesięcy, w kinach wyświetlano film o Małgorzacie Marii Alacoque, francuskiej mistyczce, świętej, znanej przede wszystkim z propagowania nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Jezusowego. Po filmie poczułam, że chcę, by nasza rodzina zawierzyła się Najświętszemu Sercu Jezusa. Tak też się stało. Jakiś czas później, po niedzielnej Mszy św., odświętnie ubrani przystąpiliśmy do naszego rodzinnego zawierzenia. Wyciągnęłam z Pisma Świętego wiekowy, już lekko zniszczony obrazek Najświętszego Serca Jezusa. Nakleiliśmy go na białą kartę, a z tyłu dołączyliśmy zawierzenie, napisane przez nas odręcznie własnymi słowami. Podczas modlitwy w naszym domu oddaliśmy się pod opiekę Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.
Jakiś czas później rozważaliśmy wraz z mężem słowa Ewangelii, które brzmiały: „Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony”. Poczułam, że chcę ten dom namalować.
Dom z akwareli jest domem zbudowanym nie na skale, tylko w skale.
Skałą jest Chrystus. W tej skale, niejako na wysokości serca, ukryty jest dom. Skała chroni ten dom. Otacza go. Wokół tej skały trwa burza. Fiolety, granaty, przenikające w czernie na obrazie, symbolizują mękę i śmierć Chrystusa, z której czerpiemy moc podczas naszych burz. Dom jest bezpieczny. Ocalony.
Co jest skałą w Waszym życiu rodzinnym? Jaki dom ta skała chroni?
Naszą skałą jest miłość Chrystusa, Jego obecność. Ta skała nas otacza i ochrania. Nieustannie chcemy się uczyć miłości, której wzór zostawił nam na kartach Ewangelii („abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”, J 13, 34), w Liście do Koryntian (Hymn o miłości). Nasz dom to również miłość. Miłość między nami, nasze bliskie więzi.
Oczywiście, czasami, w rodzinnych relacjach każdy musi odbić od swojego brzegu, miejsca, gdzie jest mu wygodnie i dobrze. W ten sposób możemy siebie ofiarować innym. Na wzór Chrystusa. Myślę, że w macierzyństwie, ojcostwie jesteśmy w sposób szczególny do tego zaproszeni.
Każdy w naszej rodzinie ma swoje potrzeby, marzenia, pragnienia, ma też swoje granice, swoją odrębność. Czasami nasze dzieci chcą zupełnie czegoś innego niż my. By móc im to dać, choćby czas, obecność i uważność, podejmuję decyzję, że z czegoś rezygnuję. Podejmuję ją w wolności. Daję im siebie, ponieważ tak wybieram. Gdy dzieci były młodsze, tych momentów, kiedy rezygnowałam z siebie, było więcej. To czas w większości poświęcony dzieciom – towarzyszenie im w ich pierwszych chwilach, radościach i trudach, w ich chorobach. Wybrałam ten czas z nimi, bardzo trudny czas z czwórką maluchów, bez rodziny (dziadkowie mieszkają daleko). Czas dawania siebie chwila po chwili. Jednak po latach czuję ogromną radość i wdzięczność. Ofiarna miłość daje silny fundament. Owocem są mocne więzi.
Kiedy poprzez media społecznościowe przekazaliście bliskim i znajomym wiadomość o pożarze, wśród kilku zdjęć z domu było jedno, na którym widać akwarelę, o której teraz rozmawiamy – Dom w skale. Leżała w zgliszczach…
Nienaruszona. Wzdłuż schodów w naszym domu mieliśmy zawieszoną galerię z naszymi zdjęciami i moimi plakatami. Podczas pożaru większość się stopiła. Ten, o którym mowa, spadł na spocznik schodów i ocalał.
Napisałaś również: „Naszego «zewnętrznego » domu poszukiwaliśmy i wybraliśmy go wraz ze św. Józefem. Wiele kwestii związanych z jego zakupem i wykończeniem odczytywaliśmy i nadal odczytujemy w kategoriach Jego prowadzenia. Dom został poświęcony w czwartą dobę od zamieszkania. Czuliśmy się w nim bardzo dobrze, czuliśmy Bożą Obecność. Był spełnieniem jednej z obietnic płynących z Ewangelii z naszego ślubu: «Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane» (Mt 6, 33)”.
Kilka lat temu nasi przyjaciele napisali list do św. Józefa w sprawie mieszkania i kupili dokładnie takie, o jakie poprosili. Zainspirowani, poszliśmy tym tropem. Zawierzyliśmy poszukiwanie domu św. Józefowi.
Nasza rodzina się powiększała. Pamiętam, 8 grudnia modliłam się u sióstr boromeuszek podczas godziny łaski. Tego dnia obejrzeliśmy kilka domów, ale nie odpowiadały nam, jednak mój mąż znalazł numer do innego pośrednika nieruchomości. Pani opisywała projekt, ekspozycję, szczegóły, które miałam w sercu. To był początek drogi do naszego domu.
Było w nim duże narożne okno w salonie, o którym marzyłam, a o które nie śmiałam prosić w liście św. Józefa. Widok na wysoką łąkę, pole. Słońce. Jesteśmy pewni, że podczas zakupu i spraw związanych z jego wykończeniem prowadził nas św. Józef.

Malwina i Krzysztof Furtanowie
oraz ich dzieci: Antoni (13), Nikodem
(8), Marysia (5,5), Julianna (11).
Z ARCHIWUM RODZINY FURTANÓW
Spełniło się Wasze marzenie. Pan Bóg wejrzał w pragnienie Waszych serc…
Ponad miarę. Nawet ludzie, których tam poznaliśmy, nasi bliscy sąsiedzi, Magda i Michał z dziećmi, stali się naszymi przyjaciółmi. Za wiele jesteśmy im wdzięczni. Czuję, że pokochaliśmy też wielu innych sąsiadów z naszej osiedlowej uliczki. Z niektórymi mieliśmy zupełnie inne poglądy, ale miłość rodzi miłość. Tak, część naszych sąsiadów wróciła do Pana Jezusa. W tych sąsiedzkich relacjach prowadziło mnie słowo z Ewangelii św. Łukasza: „Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwu uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał”.
Wspomniałaś o Ewangelii o królestwie Bożym. Ten cytat również odnajdziemy wśród Twoich prac.
Tak, to moja pierwsza akwarela, którą namalowałam wiele lat od zakończenia studiów. Ilustracja Ewangelii, którą wybraliśmy na nasz ślub. Na nowo odkryłam, jak dużo radości daje mi ten sposób tworzenia.
Od momentu, kiedy wprowadziliście się do Waszego nowego domu, minęły ponad 4 lata, gdy informowałaś bliskich w mediach społecznościowych: „W naszym domu dziś wybuchł pożar. Córeczka bardzo poparzona. Jest przewożona na oddział intensywnej terapii oparzeniowej. Nie oddycha sama. […] Bardzo prosimy o modlitwę”. Dom, o który prosiliście, został zniszczony przez pożar.
W tamtym momencie w ogóle nie myślałam o domu.
(cisza)
Wypełniła mnie przede wszystkim troska o dzieci. Byłam w domu ze starszymi dziećmi – z Julianką i Antosiem. Dwoje młodszych było od kilku dni u dziadków, o czym dziś myślę z ogromną wdzięcznością. Mąż znajdował się poza domem. Wszystko działo się bardzo szybko…
W pożarze ucierpiała Julianka…
Gdy udzielałam pomocy Juliance, schładzając jej ciało, całą sobą wiedziałam, że mam jedno zadanie na ten moment: być z nią i zapewniać ją o tym, jak bardzo ją kocham…, jak jest wspaniałą, cudowną córeczką, jak bardzo jest dzielna… Nieustannie to powtarzałam…
Przyjechała straż pożarna, opatrzyli Juliankę, a ja czułam, że odejdę od zmysłów, przeżywając jej cierpienie. Wtedy zaczęłam powtarzać w myślach: „Serce Jezusa, Serce Maryi, Serce Jezusa, Serce Maryi…”.
Byliśmy już w szpitalu. Wszyscy na nas czekali. Wjeżdżamy na oddział. Otwierają się drzwi, jedne, drugie, trzecie… Julianka zaintubowana, a we mnie nadal: „Serce Jezusa, Serce Maryi… Niepokalana Matko, powierzam Ci wszystkich tych ludzi, którzy będą się od teraz zajmowali moją córką, ich serca, ich myśli, kieruj ich decyzjami…”.
Ze szpitala przy ul. Borowskiej przeniesiono Juliankę do szpitala przy ul. Fieldorfa. Chcieliśmy z nią być, ale nie pozwolono nam zostać na noc.
W pobliżu szpitala mieszka kuzynka męża z rodziną, Ania i Maciek z dziećmi, którzy spontanicznie przyjęli nas do siebie, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni. Nie spaliśmy tamtej nocy. Wtedy, wśród słów mojej modlitwy: „Serce Jezusa, Serce Maryi”, przyszło do mnie jeszcze jedno słowo – „Hetmanka”. Dawno go nie słyszałam, może w dzieciństwie… Wiedziałam, że chodzi o Maryję, ale nie rozumiałam go w pełni w tamtym momencie.
Następnego dnia Julianka została przewieziona do szpitala w Ostrowie Wielkopolskim. Do swojego domu przyjęli nas przyjaciele rodziców męża. Wspaniali ludzie, Magda i Grześ z dziećmi, którzy otoczyli nas ogromną miłością, pomagali nam ofiarnie pod każdym względem. Łączą nas teraz bliskie więzi, czujemy wobec nich wiele wdzięczności. Podczas jednej z rozmów pojawił się temat hetmana. Grześ wyjaśnił, kim był, jakie pełnił kiedyś funkcje, i nagle zrozumiałam: Maryja, zarządczyni ludzkimi sercami. Wtedy zobaczyłam wiele szczegółów związanych z hospitalizacją Julianki w perspektywie zarządzania przez Hetmankę. Około czwartej/piątej doby w szpitalu stan Julianki się pogorszył. Miała poparzone drogi oddechowe. Pojawiło się zagrożenie sepsą. Lekarze zapewniali, że zrobili wszystko, co mogli. Magda i Grześ, u których nocowaliśmy, oddali nam do dyspozycji swój salon, w którym w centralnym miejscu jest zawieszony obraz Jezu, ufam Tobie. W nocy, gdy nie mogłam spać, klęczałam przed tym obrazem: „Cała nadzieja u Twoich stóp…”.
W tym czasie napisał do nas znajomy, Karol. Zaproponował, abyśmy zawierzyli Juliankę rodzinie Ulmów, pamiętam, że wtedy odpowiedziałam, że jego wiadomość jest dla nas potwierdzeniem, że mamy zawierzyć, ale słudze Bożemu ks. Zienkiewiczowi…
16 stycznia 2023 r. napisałaś: „Kochani, dzielimy się z Wami radością, że Julianka wróciła już do «domu». Ufamy, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej. Rany bardzo dobrze się goją. Przed nią jeszcze kilka miesięcy rekonwalescencji, ale tempo gojenia się ran, szczególnie tych układu oddechowego, zadziwia. Powróciła już do swoich pasji: gry na ukulele, pianinie, śpiewania, malowania. Bardzo szczęśliwi z ocalenia naszej córeczki dziękujemy Wam, że tak wytrwale modliliście się o cud jej uzdrowienia i nieśliście nas swoją wiarą”. To zdania pełne radości i wdzięczności, ale dom, który był spełnieniem marzeń, w którego kupnie pomógł Wam św. Józef, został zniszczony podczas pożaru.
Pan dał, Pan zabrał. Niech Imię Pańskie będzie błogosławione. To, co wydarzyło się później, jest o wiele większe. Julianka wyzdrowiała. W nas nastąpiła eksplozja radości i miłości! Wsparcie i dobro, którego doświadczyliśmy w tamtym czasie od tak wielu ludzi, są niewyobrażalne.
Oczywiście, na poziomie psychiki, emocji, potrzebujemy jeszcze czasu, by pewne rzeczy przepracować.
Kończymy remont domu, ale nie wiemy, czy do niego wrócimy. Czasami za nim tęsknię, ale nie wiem, czy będziemy dalej w nim żyć.
Mam poczucie, że wraz z tą stratą zostaliśmy wprowadzeni w przestrzeń miłości. Doświadczyliśmy rodziny Bożej, pięknego Kościoła, jedności. W parafii NMP Bolesnej na wrocławskim Strachocinie ludzie gromadzili się na modlitwie przez całą noc, modląc się w intencji naszej i Julianki. W wielu kościołach, wspólnotach odbywały się Eucharystie w intencji uzdrowienia Julki. Dostaliśmy tysiące wiadomości z zapewnieniem o modlitwie, o gotowości pomocy. Były również osoby, które przystępowały do sakramentów po wielu latach w intencji uzdrowienia Julianki. W czasie jej hospitalizacji, gdy byliśmy w Ostrowie Wielkopolskim, mama męża, Ewa, ofiarnie zajmowała się trójką naszych dziećmi, nasi ojcowie, Janusz i Stanisław, oraz brat męża, Łukasz, przyjaciele, sąsiedzi i dobrzy ludzie z parafii pomagali wokół domu, dbali o to, by nasze dzieci w święta Bożego Narodzenia poczuły się obdarowane prezentami. Do szpitala przyjechał zaprzyjaźniony ksiądz Krystian, modlił się o uzdrowienie Julianki. Nasz przyjaciel Piotrek wynajął nam mieszkanie, a dziewczyny z parafii, Kasia, Ola i Justynka, je urządziły. Przygotowały wszystko, czego potrzebowaliśmy po powrocie ze szpitala. Było nawet ciasto. Byliśmy do głębi poruszeni. Nadal wzrusza mnie ten wspaniały dar miłości i jedności, którego doświadczyliśmy wtedy („Wielkich dzieł Boga nie zapominajmy”, Ps 78, 56).
Kiedy zastanawiam się nad naszą historią, myślę też o tym, że z przestrzeni małego domu, który mieliśmy, Pan wyprowadził nas w świat. Pękła jakaś skorupka. Rozlała się Boża miłość. Naszym domem okazały się serca ludzi.
Czy w mieszkaniu, w którym obecnie mieszkacie, są jakieś rzeczy z tamtego domu szczególne dla Was?
Miejscem centralnym w naszym domu był „ołtarz”, przy którym modliliśmy się wspólnie wieczorami. Od niego rozpoczęłam projekt wnętrza domu. Od początku małżeństwa miałam w sercu widok otwartego Pisma Świętego na komodzie i krzyż ponad nim. Tak u nas było i jest. Po pewnym czasie na nasz ołtarz dołączyła ponadpółmetrowa figura Matki Bożej z cudownego medalika, którą kupiłam sobie na urodziny. Cała biała. Podczas pożaru została nadpalona. Odrestaurowała nam ją utalentowana mama naszej znajomej, Agnieszki, i wygląda teraz jeszcze piękniej. Stoi ponownie w centralnym miejscu mieszkania, na naszym nowym „ołtarzu”. Wokół niej znowu dzieje się życie. Tu, często wieczorami, nasza najmłodsza córka, Marysia, podchodzi do każdego z pudełeczkiem z różańcami, co oznacza, że będzie „dziesiątka”.