PIOTR SUTOWICZ

Wrocław

Słowa, słowa… ale o coś w nich chodzi

Od jakiegoś czasu trwa w mediach wojna o… słowa. Oczywiście nie tylko o nie, lecz zdają się one mieć dość duże znaczenie. Chodzi o tzw. feminatywy, czyli – najogólniej rzecz ujmując – dodawanie żeńskich końcówek do nazw funkcji czy stanowisk sprawowanych przez panie. W opinii stosujących ten zabieg leksykalno-publicystyczny ma to kobietom sprawującym te funkcje dodawać powagi i szacunku. W moim odbiorze jednak raczej to godności pani „ministrze” odejmuje. Być może to kwestia wieku i przyzwyczajenia. Często to zaznaczam, że język jest zjawiskiem kulturowym i warto, żeby był żywy, a nie skostniały. Wraz z kroczeniem przez historię z pewnością dobrze jest, by za jego pomocą wyrażać się lepiej, precyzyjniej i nowocześniej, lecz zawsze jest jakieś „ale”.
Po pierwsze, ewidentnie stosowanie owych feminatywów odbywa się z określonym zamysłem politycznym. Jest ono narzucane odgórnie, należy powiedzieć, że ideologicznie, rzecz w tym, że nie o kobiety – takie mam wrażenie – tu chodzi. Czy pani „ministra” albo „gościni” w studio telewizyjnym czy radiowym ma więcej godności, gdy tak ją nazwą? Dla mnie „minister” jest terminem jak najbardziej stosownym, określającym funkcję osoby ją sprawującą. W wypadku kobiety określenie „pani minister”, „pani dyrektor” czy „pani prezes” niczego osobie rzeczonej nie ujmuje, a wręcz przeciwnie. Oczywiście, ktoś powie, że nie wymieniłem choćby słowa „przewodniczący”, które w naszym języku używane jest w odniesieniu do kobiet w formie żeńskiej – pełna zgoda, ale stało się tak na skutek procesu historycznego przekształcania.
Jako obserwator czekam na dalsze postępy tego wymuszanego postępu językowego. Ciekaw jestem, co ideologowie zaproponują w odniesieniu do kobiet posiadających stopnie wojskowe czy policyjne. Jak będzie nazwana pani kapitan czy major? W jaki sposób zaleci się, by zwracać się urzędowo do pani komisarz? Czy rzecz cała wyewoluuje w formy komiczne w rodzaju: kapitanka, majorka, komisarka? Czy pani sekretarz np. Organizacji Narodów Zjednoczonych, jeśli kobieta będzie taką funkcję sprawować, zostanie zdegradowana do sekretarki? Czy pani prezydent, jeśli wybór obywateli padnie na kobietę, stanie się niepoważnie brzmiącą prezydentką, czy może dostojniejszą dla niektórych, a dla mnie jednak mimo wszystko śmieszną, „prezydentą” albo jeszcze czymś innym? Myślę, że wielkie ideologiczne mózgi już się nad tym głowią, wszak czas w tej dziedzinie twórczości biegnie niespodziewanie szybko. Ideologowie pracujący nad różnymi aspektami naszego życia trudzą się, jakby im on spod nóg uciekał. Dlaczego tak się śpieszą? No cóż, rewolucja nie jest ewolucją, musi się dokonywać w wielu aspektach naraz, w języku również – innego wytłumaczenia jak na razie nie mam.