Lekkości bytu, ciężary zakochania
Dziwnie zestrojona zimowa aura nieodmiennie w lutym łączy się z zakochaniem. Święty
Walenty podsuwa nam święto zakochanych, które ma w sobie tyle sprzeczności –
od cukierkowatych serduszek po szczere wyznania uczuć.
JAKUB HORBACZ
Oleśnica

ARCHIWUM PRYWATNE
Często się mówi, że w miłości oraz spotkaniu dwóch serc nie ma przypadków. Jednak na przekór temu Milan Kundera pisał w najpopularniejszej swej książce Nieznośna lekkość bytu, że „jeśli miłość ma być miłością niezapomnianą, od pierwszej chwili muszą się ku niej zlatywać przypadki jak ptaki na ramiona świętego Franciszka”. To jak właściwie z tym jest i co na ten temat możemy wyczytać u Kundery?
Sięgnąłem po Nieznośną lekkość bytu z czytelniczej ciekawości, a czytałem jak zwierciadło życiowych doświadczeń, być może trochę wybebeszone, pogmatwane, dojmujące, ale dalej szczere i bliskie kruchości losu. To chyba kwestia rozbrajania naszych systemów doświadczeń – życia i świata. Lekkość w opisie tego, co na co dzień nam ciąży. Co jednak najlepsze, opisywanie bytu występuje tutaj nie tylko na użytek literackiej formy erudycyjnych uwzniośleń, ale struktury wyrażania z całą mocą słowa pisanego – powieści z krwi, potu, duszy i ciała.
Przy lekturze znajomy polecił mi kawę z domieszką soku pomarańczowego. A tekst smakował jak ten napój. Niepodzielnie, słodko-gorzko. Tak jak dzień po dniu – twój, mój i Tomasza, głównego bohatera Nieznośnej lekkości – każdej chwili można się przekonywać, dodawać motta i aforyzmy, jednak jak zaznacza Kundera, „nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwość porównania. Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba jest już życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic”. W tym egzystencjalnym porównaniu autor trwa konsekwentnie, aż do ostatniej strony, aż do momentu ciszy, w którym słychać bicie serca i pracę organów wewnętrznych.
Z jednej strony pogmatwane losy Tomasza i Teresy wzięte z tej „nieznośnej lekkości” ciekawią, pozwalają otrzeźwieć z pozornie budowanych landrynkowatych para-światów osobowości. Patrząc jednak głębiej, miałem wewnętrzne poczucie lekkości odwróconej i wdzięczności, że przecież to wcale tak nie wygląda, a z pewnością nie musi. Starałem się w pewnym momencie wpuścić w strony książki trochę światła i poznawczej wartości bardziej duchowego spojrzenia na losy bohaterów. Bez uwznioślenia, jednak z uświadomieniem, że ta perspektywa tutaj jest zagłuszana, można ją sobie za to do-wyobrazić. Kundera w usta Tomasza wkłada słowa: „Jeśli coś wydarzyło się raz, to jakby nie wydarzyło się nigdy”. Czy jednak pojedynczość wydarzenia nie świadczy o jego wyjątkowości? Więcej, o wyrazistym fenomenie każdej z przeżywanych chwil? To tylko punkty naświetlenia, bo przecież powieść właśnie ma nas przekonywać do tego, że to życie nie jest takie proste, a świat nie tylko czarno-biały.
Kundera jednak brnie w obawy o ostateczność każdego oddechu, ruchu, przełknięcia śliny i przeżywanej miłości. Lęki okrywają ziemię, spotkania, uczucia, wypijane napoje i trawione posiłki. Autor pisze właśnie o dwoistości ciała i duszy. Kiedy Teresa zaczyna przeżywać zauroczenie Tomaszem, na progu jego mieszkania mocno burczy jej w brzuchu – „Teresę zrodziła więc sytuacja, która brutalnie odsłania niemożliwą do pogodzenia dwoistość ciała i duszy, podstawowe ludzkie doświadczenie”. Dusza i ciało istotowo zjednoczone, nieśmiertelność duszy, która odsłania się po śmierci ciała tutaj na ziemi. Opis napięć między duszą i ciałem w Nieznośnej lekkości bytu jest zdumiewający, a w chwilach poszukiwania światła dla stron obarczonych ironią i pesymizmem poznawczym, przyszedł i św. Paweł: „Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody” (Ga 5, 17). Niechybnie wprowadza to refleksje na poziom sfery wartości i moralnych decyzji człowieka. I tutaj Tomasz w powieści Kundery płaci cenę najwyższą, właśnie z powodów moralnych choć w innej sferze życia – traci możliwość wykonywania zawodu lekarza poprzez brak zgody na warunki ze strony komunistów i układanie się z nimi. W tym aspekcie życia sprzeciw i konsekwencja są ukazane bardzo wyraźnie. No właśnie, człowiek nie jest zero-jedynkowym systemem. I słusznie zauważa Jan Maciejewski w Szesnastu taktach Kundery, że „każda powieść, o ile jest nią naprawdę, mówi czytelnikowi: rzeczy są dużo bardziej skomplikowane niż myślisz. Powieściopisarstwo jest najtrudniej uchwytną, ale żelazną formą moralności”. Dość znośne wyjaśnienie nieznośnych doświadczeń.
I jeszcze znamiona przypadku. Tomasz wyliczył, że do spotkania Teresy, miłości jego życia, poprowadziło go sześć przypadków. Różne jest do tych zjawisk podejście, czasem jeśli chcemy, to mamy świadomość, że nic nie dzieje się przypadkiem. Z drugiej strony, często w taki sposób usprawiedliwiamy swoją historię, przykrości z dnia codziennego, mleko, które wykipi. Jakieś wewnętrzne zobowiązanie, które nie jest jednak regułą, pozwala nam pytać o sens przypadkowości. I przypomina się tutaj Krzysztof Zanussi, który stwierdził, że „to, co boskie, objawia nam się przez przypadek”. Z bohaterem książki mamy możliwość dowolnych dyskusji biegnących równolegle z fabułą, która nie jest sztucznie skomplikowana. Dla mnie czytanie tej powieści to sinusoida, pewna próba dojrzałości wobec wahań między niesamowitą głębią niektórych refleksji a ocieraniem się o banał i jałowość egzystencjalnych wyziewów. Polecam więc lekturę dla sprawdzenia, życząc wiary w nieprzypadkowość miłości.