
KS ANDRZEJ DRAGUŁA
Zielona Góra
Syn marnotrawny w Las Vegas
Część tegorocznych wakacji spędziłem – tak, to nie pomyłka – w Las Vegas, w tym Las Vegas w Nevadzie, w mieście wybudowanym pośrodku pustyni, znanym z licznych kasyn i tzw. kaplic ślubnych. Mówiąc trochę żartem, nie ja pierwszym tam pojechałem, występowali tam już przede mną choćby Andrzej Gołota czy Violetta Villas, oboje oczywiście w zupełnie innych rolach. Jednym z celów podróży aż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych była promocja mojej książki pt. Syn marnotrawny. Biografia ocalenia, która jest komentarzem do tej znanej przypowieści. Promocja odbyła się pod hasłem „Syn marnotrawny w Sin City”. „Sin City”, czyli „Miasto Grzechu”, to zwyczajowe określenie Las Vegas. To hasło jest oczywistą prowokacją. Trzeba jednak przyznać, że Las Vegas – ze wszystkimi propozycjami rozrywek, jakie oferuje – byłoby idealnym miejscem do prowadzenia życia rozrzutnego. Można by tam stracić nie tylko swój majątek, ale i całej wsi.
Spacerując wieczorem po głównej ulicy miasta, natknąłem się na człowieka, który przez megafon głośno nawoływał do nawrócenia i trzymał „ewangelizacyjny” transparent. Był na nim cytat mówiący o potrzebie nowego narodzenia oraz parę zdań o grzechu, Szatanie, Sodomie i Gomorze, potępieniu wiecznym i nienawiści Boga wobec ludzkiej nieprawości. Powiedzmy sobie szczerze: i dosłownie, i w przenośni było to wołanie na puszczy. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt nie słuchał, nikt nie czytał jego transparentu, nikt nie przejmował się jego słowami. Był traktowany jak jeden z elementów lokalnego folkloru, jak ktoś oczywisty, bo skoro jest grzech, to jest także wezwanie do nawrócenia. Pomijam kwestię tego, czy zasadne jest samo porównanie przechodniów do mieszkańców Sodomy i Gomory. Nie każdy jedzie tam „po grzech”. Zastanowiła mnie strategia tego „ewangelizatora”. Myślę, że współcześnie jest ona bardzo mało skuteczna. Nie istnieje już powszechna obawa przed wiecznym potępieniem. W społeczeństwie dominuje przekonanie, że wszystko się dobrze skończy i że wszyscy pójdziemy do jakiegoś nieba. Nikt już nie chce rozmawiać z pozycji oskarżonego. Czy znaczy to, że nie należy dzisiaj już mówić o grzechu? Oczywiście, że należy, wszak to właśnie od grzechu wyzwala nas Jezus. Ale może nie od grzechu należałoby rozpoczynać.
Wrócę na koniec do syna marnotrawnego. Tym, co go ostatecznie skłoniło do powrotu, nie był strach przed ojcowską karą, ale wizja chleba, którego pod dostatkiem mają w domu nawet niewolnicy i służący. Wiodła go z powrotem pamięć ojcowskiego domu, za którym musiała się kryć miłość. Owszem, miał świadomość niegodności, grzechu i wyrządzonej krzywdy, ale nie to go zmotywowało do powrotu, lecz nadzieja na przyjęcie. Nie wystarczy bowiem powiedzieć komuś, że mieszka „w mieście grzechu”, trzeba jeszcze mu wskazać drogę wyjścia i powrotu do domu, w którym rzeczywiście można się na nowo narodzić.

